Jego muzyka jest wypadkową wielu nurtów i sposobów gry. – Uwielbiam gitarę klasyczną, ale lubię też inne style: pop, jazz, funk, południowoamerykański i wiele innych. Próbuję więc połączyć te style jednym instrumentem i brzmieniem – mówił w jednym z wywiadów.
I udaje mu się niewiarygodnie. Wypracował własne, charakterystyczne brzmienie. Nie epatuje szybkością czy wspaniałą techniką, choć kiedy trzeba, używa jej. Skupia się na barwie, wybrzmieniach, melodiach, maluje przepiękne, często melancholijne, spokojne dźwiękowe pejzaże.
Nagrywa w bardzo różnych konfiguracjach, ma w repertuarze płyty solowe i w duetach: z pianistą Peterem Katerem („In a Dream” 2009) i gitarzystą Neilem Staceyem („New Dawn” 2002), nie stroni też od wykorzystywania elektroniki, jak miało to miejsce w albumie „Third World” (2004). Wydaje też płyty z większą obsadą muzyków, np. „Second Nature” (1999), na której wspomagał go słynny perkusista Manu Katche. Furorę zrobił, wydając w 2003 roku album „Shapes” zawierający własne interpretacje między innymi dzieł Bacha czy Beethovena.
Dominic Miller grę na gitarze ma niemal we krwi, bo urodził się i wychowywał w Argentynie. Gra od dziesiątego roku życia. Jest znakomicie wykształconym muzykiem, studiował na słynnych uczelniach: bostońskiej Berklee College of Music oraz londyńskiej Guildhall School of Music. Ale ciągnęło go do muzyki popularnej, zaczynał na początku lat 80. XX wieku w rockowej kapeli King Swamp, szybko stał się bardzo cenionym muzykiem sesyjnym. Grał np. na płycie Phila Collinsa „But Seriously” (1989). Sławę przyniosła mu praca w zespole Stinga, który mówi o nim: – Dominic Miller, moja prawa i lewa ręka.
Jako solista debiutował albumem „First Touch” (1995). Do Polski przyjeżdża z basistą Nicolasem Fiszmanem, perkusistą Rhani Krija i pianistą Mikiem Lindupem.