W ubiegłym roku najważniejsze aktorskie trofeum wyśliznęło mu się z rąk w ostatniej chwili. Nominację do Oscara – aż trudno uwierzyć, że dopiero pierwszą w karierze – Plummer dostał za kreację w „Ostatniej stacji” (2009), biograficznym filmie o schyłku życia wielkiego rosyjskiego pisarza Lwa Tołstoja.
Aktor odżegnuje się od zbyt daleko idących analogii. Mówi, że wciąż ma wielki apetyt na życie i ani myśli o zawodowej emeryturze. Śmieje się, że nigdy nie był tak zapracowany jak dziś.
To prawda: w ciągu ostatnich dwóch lat zagrał w sześciu filmach, w tym tytułową rolę w głośnej opowieści fantasy „Parnassus: człowiek, który oszukał diabła” (2009) Terry’ego Gilliama, i nadal z wielkim powodzeniem występuje w teatrze. – No cóż, znaleźć aktorów w moim wieku nie jest tak łatwo, bo powymierali... – konkluduje gwiazdor znany z upodobania do czarnego humoru. Tuż przed ubiegłoroczną oscarową galą pozwolił sobie na inny żart, adresowany tym razem do członków Akademii Filmowej. – Ile można czekać?! Jestem osiemdziesięciolatkiem, na Boga, miejcie litość! – powiedział.
Plummer, w latach 60. i 70. jeden z największych hollywoodzkich awanturników i bon vivantów, zachował do dziś niespożytą energię. Młodsi koledzy mogą mu też pozazdrościć świetnej pamięci i poczucia humoru. W tym ostatnim, zdaniem aktora, tkwi sekret długiego i szczęśliwego życia, także zawodowego.
W jednym z wywiadów stwierdził, że pijąc tyle, ile on w przeszłości, trzeba było mieć wielką samodyscyplinę, by móc uprawiać taki zawód. Słabość Plummera do kieliszka i spowodowane nią ekscesy przeszły do legendy, ale na szczęście nie zniszczyły mu kariery.