Amidabh Bachchan odwiedził Kraków

Aktor Amidabh Bachchan, gość krakowskiego festiwalu filmowego Off Plus Camera, opowiada Barbarze Hollender o Bollywood i swojej karierze

Aktualizacja: 17.04.2011 12:16 Publikacja: 15.04.2011 19:11

Amidabh Bachchan w Krakowie

Amidabh Bachchan w Krakowie

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Rz: W rodzinnym kraju otacza pana niemal boski kult. Kiedy po wypadku walczył pan w szpitalu o życie, przez kilka miesięcy ukazywała się specjalna gazeta donosząca tylko o stanie pana zdrowia. Poważna indyjska prasa na co dzień śledzi każdy pana krok. Zachodnie gwiazdy narzekają na utratę prywatności i paparazzich. A jak pan radzi sobie z gigantyczną popularnością?

Czytaj inne rozmowy kulturalne


Amidabh Bachchan:

Ja tych narzekań w ogóle nie rozumiem. Popularność wpisana jest w nasz zawód. Każdy, kto wybiera aktorstwo, chce zostać zauważony. Dlaczego więc potem ma od sławy i fanów uciekać? Jestem szczęśliwy, wiedząc, że ludzie mnie kochają i są ze mnie dumni. To dzięki nim jestem, kim jestem.

W 1984 roku dostał pan w swoim okręgu 68 proc. głosów w wyborach do parlamentu i wszedł pan do świata polityki.

Zdecydowałem się na kandydowanie, ponieważ przyjaźnię się z rodziną Gandhich. Mój ojciec Harivansh Rai Bachchan, który był znanym poetą, związał się z ruchem narodowowyzwoleńczym, mnie samego łączyła dobra znajomość z synem Indiry Gandhi – Rajivem, który po śmierci matki w 1984 roku został premierem Indii. Wystartowałem w wyborach, żeby go wesprzeć, głównie z przyczyn emocjonalnych. Ale potem się zorientowałem, że polityka nie ma nic wspólnego z emocjami, i po dwóch latach złożyłem mandat.

Ronald Reagan był prezydentem Stanów Zjednoczonych, Arnold Schwarzenegger gubernatorem Kalifornii. Naprawdę nie pociągała pana walka o władzę? Podobno teraz też dostał pan propozycje od trzech indyjskich partii.

To plotki. Zresztą, nawet gdyby tak było, nie przyjąłbym tych ofert. Są aktorzy, którzy świetnie sprawdzają się w rolach polityków. Ja tego nie umiem i nie chcę robić. Mam inny zawód.

Pracuje pan na okrągło. Jak to możliwe, by aktor grał w pięciu, a nawet dziesięciu filmach rocznie?

Kiedy zaczynałem karierę w 1969 roku, wszyscy pracowaliśmy jednocześnie przy kilkunastu projektach. Zdarzało się, że w ciągu jednego dnia pojawiałem się na planie trzech różnych produkcji. Od siódmej rano do drugiej po południu pracowałem w jednym filmie, od drugiej do dziesiątej wieczorem – w drugim, a potem jeszcze jechałem na nocne zdjęcia w trzecim. Nie mieliśmy wtedy żadnych instytucji finansujących kinematografię. Producenci pożyczali pieniądze, kręcili kawałek i pokazywali go inwestorom. Jeśli ich zainteresowali, dostawali trochę funduszy i przenosili na taśmę następną część scenariusza. Powstawanie filmu było długim procesem, żadna produkcja nie szła płynnie. Dlatego i reżyserzy, i aktorzy byliby stale bezrobotni, gdyby trwali przy jednym tytule. Dzisiaj mamy już instytucje finansowe wspierające indyjskie kino, można więc pracować spokojniej.

W 2007 roku wystąpił pan jednak w dziesięciu filmach!

To prawda, ale teraz na ogół nie gram głównych ról. Częściej pojawiam się na ekranie w epizodach, więc praca w jednej produkcji nie zabiera mi dużo czasu.

Ostatnio po latach przerwy wróciła na ekran pana żona Jaya, pana syn Abhishek w ubiegłym roku promował w Cannes film "Raavan", synowa Aishwarya Rai jest wielką gwiazdą. To już jest aktorski klan!

Klan brzmi dumnie. Na co dzień po prostu budzimy się rano, bierzemy pudełko do charakteryzacji i jedziemy do pracy do studia.

Na czym, pana zdaniem, polega fenomen Bollywoodu?

To jest fenomen tylko dla ludzi z zewnątrz. Dla nas to codzienność. Wielki przemysł, którego jesteśmy częścią. W Indiach kręcimy rocznie blisko tysiąc filmów, przy których pracuje około 2,5 mln osób. Obrazy w języku hindi, czyli te, które na Zachodzie nazywa się bollywoodzkimi, powstają w Bombaju. Ale inne regiony też mają swoje wytwórnie. Jest kino syngaleskie, tamilskie, bengalskie. W Indiach żyje dziś 1,2 miliarda obywateli, a dla przeciętnego Hindusa kino jest najpopularniejszą formą rozrywki.

Skąd się to bierze?

100 lat temu mieliśmy tylko teatr. Dziś są radio i telewizja, ale kino od momentu pojawienia się zajęło szczególne miejsce w wyobraźni Hindusów: opowiadało historie, które chcieli usłyszeć. Przeciętny widz był bardzo biedny, zarabiał 2, 3 rupie dziennie i wieczorem chciał uciec od smutków. Nie zamierzał wydawać swoich pieniędzy po to, by na ekranie zobaczyć własne życie. Wolał zanurzyć się w szczęśliwym świecie. Ten wzór zawsze sprawdzał się w naszej kulturze. I jest aktualny także dzisiaj.

W ostatnich latach kino bollywoodzkie zaczęło zyskiwać popularność w Stanach i w Europie. Czym pan to tłumaczy?

Nasze filmy się nie zmieniły. Dawniej zachodni świat patrzył na nie ze sceptycyzmem. Krytycy uważali, że są oderwane od rzeczywistości. Nie podobało im się, że tak dużo w nich tańca i śpiewu. Gdy gospodarka Indii się wzmocniła i otworzyła, Zachodowi nagle wszystko zaczęło się u nas podobać: polityka, przemysł, a także kultura.

Ma pan jakieś zawodowe marzenie?

Nie. Pozwalam, by za mnie marzyli moi reżyserzy.

Nie jeździ pan często na zagraniczne festiwale. Dlaczego zdecydował się pan przyjechać do Krakowa na Off Plus Camerę?

Tak naprawdę nikt mnie specjalnie na festiwale nie zaprasza. Z Krakowa dostałem zaproszenie i jestem. Przed przyjazdem dużo o tym mieście czytałem. O jego historii, kulturze. Z wielką ciekawością czekałem na tę wizytę. I jestem zachwycony. Chciałbym tu kiedyś wrócić z którąś z moich produkcji.

rozmawiała Barbara Hollender

Amidabh Bachchan, aktor, producent

Zagrał w blisko 200 (!) filmach. Na szczycie indyjskiego show-biznesu utrzymuje się od czterech dekad. Urodził się 11 października 1942 roku. Jest synem poety Harivansha Rai Bachchana. Jego kariera filmowa zaczęła się w 1969 roku, w swoim dorobku ma tytuły, które stały się przebojami wszech czasów indyjskiego kina, m.in. „Sholay" czy znany polskim widzom „Czasem słońce, czasem deszcz". Bachchan prowadził też indyjską wersję „Milionerów". W latach 1984 – 1987 był deputowanym do parlamentu. Słynie z wystawnego stylu życia, ale w kontaktach z ludźmi jest skromny i bezpośredni.

Rz: W rodzinnym kraju otacza pana niemal boski kult. Kiedy po wypadku walczył pan w szpitalu o życie, przez kilka miesięcy ukazywała się specjalna gazeta donosząca tylko o stanie pana zdrowia. Poważna indyjska prasa na co dzień śledzi każdy pana krok. Zachodnie gwiazdy narzekają na utratę prywatności i paparazzich. A jak pan radzi sobie z gigantyczną popularnością?

Czytaj inne rozmowy kulturalne

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla