Tym razem przygotował utwory Zygmunta Stojowskiego, kolejnego wybitnego twórcy, o którym zapomnieliśmy. A przecież za życia cieszył się światową sławą. Jego symfonię d-moll wybrano do programu, którym 5 listopada 1901 r. zainaugurowano działalność Filharmonii Warszawskiej. Kilka tygodni później wystąpił na jej estradzie jako pianista.
Stojowski miał wówczas 31 lat i był nie tylko cenionym w kraju kompozytorem, ale również pianistą koncertującym w Europie. W 1905 roku pojechał do Ameryki, by objąć stanowiska kierownika wydziału fortepianu w tworzonej właśnie w Nowym Jorku uczelni muzycznej. Z czasem przekształciła się ona w słynną dziś Juilliard School of Music, a praca pedagogiczna tak pochłonęła Stojowskiego, że zaniedbał własną karierę. W Nowym Jorku nauczaniem zajmował się aż do śmierci w 1946 r.
W XX w. jego muzyka, w której pozostał wierny ideom romantycznym, brzmiała staroświecko. Dopiero w ostatnich latach zaczęto sobie o niej przypominać. Ogromna to również zasługa brytyjskiego pianisty Jonathana Plowrighta (na zdjęciu), który dla firmy Hyperion nagrał oba koncerty fortepianowe Stojowskiego.
To nie pierwszy polski kompozytor, którego pokochał Jonathan Plowright. Od lat konsekwentnie lansuje bowiem również utwory Ignacego Jana Paderewskiego. Pianista przyznaje, że dobrze czuje się w klimatach polskiego romantyzmu.
W niedzielę z Polską Orkiestrą Radiową wykona „Rapsodie symphonique pour piano et orchestre" Stojowskiego. Usłyszymy też Symfonię d-moll, a koncert rozpocznie poemat symfoniczny Liszta. Dyryguje oczywiście Łukasz Borowicz.