Yitzhak Levy pozostawił kilkanaście woluminów utworów związanych z kulturą sefardyjską śpiewanych w ladino, które gromadził przez całe życie. Kiedy pani nauczyła się tego języka?
Dorastałam, słuchając piosenek w ladino. Oboje rodzice byli śpiewakami. Niestety, taty nie pamiętam, ponieważ zmarł, kiedy miałam rok. Ale pozostawił po sobie wiele nagrań, więc ciągle jest obecny w moim życiu. Cały czas towarzyszy mi jego głos kantora. Poza tym moja mama od 35 lat, od chwili jego śmierci, mówi o nim tak, jakby nigdy nie umarł. Spędzili razem dekadę. Między nimi było 27 lat różnicy wieku – mama musiała uciec z domu, żeby go poślubić. Nigdy ponownie nie wyszła za mąż. To była wielka miłość. Ale wróćmy do ladino. Ono nosi w sobie smak wielu krajów. Jest mieszanką starohiszpańskiego i języków państw, w których mieszkali Żydzi sefardyjscy, a więc m.in. tureckiego, greckiego, bułgarskiego. Hiszpański podszkoliłam, gdy jako 17-latka, przed rozpoczęciem obowiązkowej służby wojskowej, odwiedzałam przyjaciółkę matki mieszkającą w Kraju Basków. Chciała, żebym zaśpiewała piosenkę na płycie, którą właśnie przygotowywała. To dopiero wtedy tak naprawdę odkryłam swój głos. Nigdy nie uczyłam się śpiewać.
Nie marzyła pani o karierze piosenkarki?
Chciałam zostać weterynarzem. Ale teraz wiem, że urodziłam się po to, by śpiewać. Jako jedyna spośród rodzeństwa nie spełniłam woli taty, który – jak na prawdziwego Żyda przystało – chciał dla swoich dzieci bezpiecznej przyszłości i konkretnych profesji. Moje rodzeństwo to inżynierowie i prawnicy. Ja w wieku 22 lat postanowiłam zostać piosenkarką i żyć własnym życiem. Odtąd miałam pełne wsparcie rodziny w kwestii mojej kariery i także wtedy nagrałam pierwszą płytę. Mam nadzieję, że tata byłby ze mnie dumny. Coraz więcej młodych ludzi interesuje się kulturą sefardyjską. To ważne, bo sefardyjskich Żydów jest już niespełna 150 tys. i są to ludzie w podeszłym wieku. Za sto lat już nikt nie będzie mówił w ladino.
Urodziła się pani w Jerozolimie. W jaki sposób to miejsce jest dla pani ważne?
Nie mogłabym mieszkać poza tym miastem, w którym kamienie płaczą, bo widziały już wszystko. Jerozolima to taka piękna dama, która jest smutna, bo poznała życie. Jest zawsze we mnie. Gdziekolwiek przyjeżdżam, przywożę ją ze sobą. To moja krew. Jerozolima to także miasto kotów. W pewnym momencie dokarmiałam 17 różnych kotów z sąsiedztwa. Przed naszą rozmową odkryłam w ogrodzie naszego domu kilkoro kociąt i teraz zachodzę w głowę, gdzie podziała się ich matka.