Czy mają rację? Czy reżyser zdradził? Jeśliby uznać, że cały polski romantyzm opowiada się za formacją polityczną Jarosława Kaczyńskiego, że człowiekiem prezesa jest każdy, kto na Smoleńsk chciałby popatrzeć przez pryzmat życia duchowego, że w ogóle zajmowanie się sprawami ducha Narodu jest PiS-owskie – to owszem, Jarocki zrobił spektakl PiS-owski.

Bo jego „Sprawa" oparta na „Samuelu Zborowskim" podejmuje kwestię ducha narodowego w obliczu ostatnich wydarzeń. I nie drwi, nie szydzi, tylko zdaje się zakładać, że zapis dawnych lat, że wielcy królowie naszego ducha mają nam coś do powiedzenia.

Ale przecież sposób, w jaki podejmuje sprawy polskie, daleki jest nie tylko od jednoznaczności partyjnych podziałów, ale też od klarowności przesłania, które dałoby się przerobić na polityczny komunikat. „Samuel Zborowski" – wiadomo: nieukończony, pozostawiony w wielu wersjach dramat Juliusza Słowackiego z jego okresu mistycznego, opowiadający o wędrówkach dusz, wcieleniach dziwacznych, gdzie naruszone są już nie tylko jedność miejsca, czasu, akcji, ale i bohaterowie, którzy co i raz zmieniają swą tożsamość, wcielając się różne byty, swobodnie wędrując od starożytnego Egiptu po pierwszą Rzeczypospolitą, od piekieł po boży sąd. Po boży sąd, przed który pozywa kanclerza Jana Zamoyskiego ścięty z jego nakazu w Krakowie w roku Pańskim 1584 Samuel Zborowski.

Samuel Zborowski – wiadomo: warchoł, banita postawiony w roku 2010 na piedestale przez Jarosława Marka Rymkiewicza, który w hipnotycznym eseju uznał go – podążając częściowo za Słowackim – za patrona polskiego republikańskiego ducha, ducha buntu, przekory i niezależności.

Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl