"Rząd przy okazji delegalizacji e-hazardu, powraca do praktyk sprzed '89 roku. Z jedną jedyną różnicą : wtedy nie było jeszcze Internetu" - mówi Marcin Cieślak, prezes Internet Society Poland, międzynarodowej organizacji zajmującej się wspieraniem rozwoju globalnej sieci. "Choć nowa wersja ustawy wprowadzającej czarną listę stron internetowych jest z lekka poprawiona, jak choćby w tym, że to sąd ma decydować, która strona podlega blokadzie, to jednak meritum się nie zmieniło: internet ma być kontrolowany i blokowany" - ostrzega Cieślik cytowany przez DGP.
Podobną opinię wygłasza dyrektor generalny Związku Pracodawców Branży Internetowe IAB Jarosław Sobolewski : "Choć z projektu ustawy wypadły strony o treściach faszystowskich, nie ma pewności, że za jakiś czas nie pojawią się pomysły z rozszerzaniem katalogu stron. Niestety w imię walki z e-hazardem rząd przygotował niebezpieczny wyłom w wolności słowa".
Warto przypomnieć sobie, od czego cała historia się zaczęła. Od wybuchu afery hazardowej i nagłej próby udowodnienia jak to obecny rząd walczy na różnych polach z hazardem. Ta walka stała się niemal priorytetem obecnej ekipy. Bo jak wiemy, zwłaszcza e-hazard jest dziś jednym z najważniejszych zagrożeń w naszym kraju. Dla walki z nim rząd tworzony przez ugrupowanie, które tak miłowało niegdyś wolność jest wstanie dziś tę wolność poświęcać. W dobie polityki piarowej to w pełni zrozumiałe.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/janke/2010/01/19/cenzura-internet-i-rzadowy-pr/]Skomentuj[/link][/ramka]