To bez wątpienia dobra informacja. Pat w dialogu nie służył nikomu. Przypomnijmy, że „Rzeczpospolita" w wydaniu z 1 stycznia tego roku, podpowiadając premier Ewie Kopacz, jakich dziesięć zadań powinna postawić sobie i swojemu rządowi, wymieniała wśród priorytetów powrót do stołu rozmów.
Jakie są ustalenia stron? Rada ma m.in. zyskać większą samodzielność, jej przewodniczącym nie będzie już z definicji członek rządu, zyska ona także prawo do własnych inicjatyw legislacyjnych. Jest duże prawdopodobieństwo, że odpowiednia ustawa, która przesądzi o jej powołaniu, trafi jako pilny projekt rządowy do Sejmu już na początku kwietnia. A to oznacza, że jeszcze przed końcem tej kadencji może zebrać się po raz pierwszy. Ruszy znów zinstytucjonalizowany dialog.
I byłoby różowo, gdyby nie poważne rysy na tej tafli sukcesu. Pierwsza wiąże się ze stosunkiem obecnego rządu do obywateli. Z jednej strony rząd wzmacnia dialog, ale z drugiej – to za jego sprawą zaledwie kilka tygodni temu do sejmowej niszczarki trafiło 300 tys. podpisów, jakie Polacy złożyli pod obywatelskim projektem ustawy dającym rodzicom prawo wyboru, czy chcą do szkoły posłać dzieci sześcio- czy siedmioletnie. Doprawdy trudno się doszukiwać w tych działaniach szacunku dla obywateli. Podobnie jest z topieniem propozycji ordynacji podatkowej, która przewiduje domniemanie niewinności podatnika. Rządowi urzędnicy robią wszystko, by ta chroniona w konstytucji zasada przypadkiem nie weszła w życie. Powodem jest obawa, że musieliby wtedy tworzyć jasne prawo i nie mieliby w garści obywatela.
Drugie poważne zastrzeżenie to spojrzenie na to, jak rząd realizuje to, co zawarliśmy w dziesięciu punktach przed niespełna trzema miesiącami. Oprócz powrotu do stołu rozmów gabinet nie podjął choćby jednego zagadnienia zawartego na tej liście. Wciąż płyniemy w łódce z napisem „ciepła woda w kranie".
Dialog zatem wraca, ale nie powinno to przysłaniać realnych wyzwań, jakie stoją przed naszym krajem.