Warszawa nie istnieje

Miasto powoli pogrąża się w niebycie. A warszawiacy śpią

Publikacja: 04.08.2012 01:01

Warszawa nie istnieje

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz Rafał Guz

Red

Tekst z archiwum tygodnika Przekrój

Wydawałoby się, że nie z takich opresji Warszawa już wychodziła; cała jej historia to w końcu jak nie wojna, to powstanie, jak nie rzeź, to bitwa. Miasto nazywane niezłomnym, nieujarzmionym, powstającym z ruin jak Feniks z popiołów tym razem wydaje się jednak nie tylko dziecięco bezbronne, ale i kompletnie zdziecinniałe – niczym niemowlę nie potrafi czegokolwiek wyartykułować.

W tej zaskakującej regresji Warszawa śni swój kolorowy sen na jawie, ululana piosenkami o heroicznej przeszłości i metropolitalnej przyszłości. Gubi się w tym teraźniejszość. Przeszłość trzyma się całkiem nieźle: reprezentują ją ocalałe z wojny bądź zrekonstruowane budynki, liczne pomniki, tablice, muzea, miejsca pamięci. Poruszając się po stolicy, trudno na przeszłość nie natrafić, nie dostrzec jej mimowolnie, nie wyczuć jej atmosfery. Przyszłość też daje radę: widzimy ją co i raz w liczących wiele stron strategiach, na imponujących planach i pięknych wizualizacjach. Przyszłość zaczyna się już dzisiaj, pędzi nowymi składami kolei, błyska światłami samochodów na oddanych do użytku autostradach. Nic to, że cztery tygodnie temu ratusz zerwał umowę z architektem gmachu dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej – budynku, który miał być jedną z pereł w koronie Warszawy przyszłości. Nic to, że remonty dworców przed Euro 2012 rażą pośpiesznym wykonaniem i tandetnymi materiałami. Urzędnicy czarują mieszkańców wizjami mostów, drugiej linii metra i klimatyzowanych autobusów ze zmyślnymi telewizorkami, w których będzie można obejrzeć najnowsze reklamy. A warszawiacy śpią...

Warszawa teraźniejsza znikła za kilometrami kwadratowymi reklam. Przesłoniły ją wielkoformatowe siatki wiszące na blisko co drugim budynku przy głównych arteriach

Są na szczęście i tacy, którzy się budzą. Skrzykują się „po Internetach" i działają w realu: bronią bibliotek i szkolnych stołówek, domagają się zwiększenia miejsc w żłobkach i przedszkolach, upominają się o ścieżki rowerowe, protestują w imię praw lokatorskich i sprzeciwiają się postępującej gentryfikacji. Chwała im za to. Jest ich niewielu, lecz ich liczba stopniowo wzrasta, a widoczność czyni ich jeszcze silniejszymi. Urzędnicy, którzy ich ignorują, próbują ośmieszyć lub zdyskredytować, sami w ten sposób skazują się na zignorowanie, wyśmianie, dyskredytację. A jednak mimo tego podskórnego fermentu Warszawa nie istnieje.

Patchwork zamiast miasta

Widać to było szczególnie wyraźnie w czasie Euro 2012, choć „widać" to w tym przypadku określenie paradoksalne: idzie bowiem o to, że Warszawy już zupełnie nie widać. W każdym razie nie widać Warszawy teraźniejszej, bo przeszłość mityczna i przyszłość fantazmatyczna w czasie igrzysk iskrzą epifaniami dumy narodowej i osiągnięć modernizacyjnych. Tymczasem Warszawa teraźniejsza znikła za kilometrami kwadratowymi reklam. Przesłoniły ją wielkoformatowe siatki wiszące na blisko co drugim budynku przy głównych arteriach – ileż to mamy remontów w naszym mieście! – i billboardy stojące na każdym skrawku wolnej przestrzeni. Ten przedziwny patchwork utkany jest w równej mierze z bannerów wywieszanych z okien i balkonów prywatnych mieszkań oraz firm, z gigantycznych dmuchanych obiektów irytujących, z flag powiewających dumnie przed siedzibą każdej większej firmy i ostrzegających przechodnia, że biznes to nie przelewki, z ulotek wtykanych w ręce przechodnia na każdym skrzyżowaniu, a wreszcie z plakatów i karteluszków obklejających szczelnie każdy przystanek autobusowy. Pan przebrany za kufel piwa też składa się na ten patchwork.

Pół roku temu dało się jeszcze czasem przez natłok reklam dojrzeć miasto. Niestety, Warszawa pozwoliła się anihilować sprytnym specom od marketingu. Najdobitniejszym wyrazem tego faktu było otaczające Pałac Kultury ogrodzenie strefy kibica (od czasu oddania do użytku Stadionu Narodowego grodzenie terenów nie jest już wyłączną praktyką prywatnych deweloperów), a będące w całości ogromnym bannerem reklamowym. Reklamami są też Dworzec Centralny, przejścia podziemne i nadziemne, wiaty metra, a także chodniki, na których co krok poodbijane są szablony z logo knajp i mediów.

Nie ma Warszawy i skoro znikła, bardzo prawdopodobne, że już się z morza reklam nie wynurzy. Zawłaszczonej przestrzeni, na której można całkiem nieźle zarabiać, nie oddaje się obywatelom. Tym bardziej że ci niespecjalnie tego chcą. Przecież śpią.

Prawie jak w Las Vegas

Agresywne zachowania ze strony firm od reklamy nie są w sumie niczym zaskakującym. Firmy te walczą ze sobą na rynku, a że rynek jest kompletnie nieregulowany – Polska cały czas nie doczekała się ustawy o reklamie zewnętrznej – to jak w wolnej amerykance, wszystkie ciosy są dozwolone. W trakcie Euro walka się zaostrzała, ponieważ na wymagane przez UEFA preferencyjne zasady dla sponsorów imprezy wzmożonymi kampaniami reagowali ich rynkowi rywale. Problem jednak w tym, że warszawiakom ten poruszający przykład sportowej rywalizacji zdaje się całkiem podobać. Nie chodzi mi tylko o to, że wybierani przez mieszkańców stolicy samorządowcy zmieniają fasady swoich instytucji w billboardy lub tablice ogłoszeniowe. Sęk w tym, że i obywatele miasta stołecznego reklamy lubią i uważają je za bardzo na miejscu. Dla wielu w oknie, na ścianie domu lub na podwórku reklamy są akceptowalnym środkiem wzbogacenia miejskiego pejzażu i zgarnięcia paru groszy. Gdy w grudniu 2011 r. reklamowe płachty zawisły na świeżo wyremontowanym Dworcu Centralnym, wspólnie z Olą Stępień rozpoczęliśmy kampanię przeciwko nim. Wydawało nam się, że odzyskanie przestrzeni publicznej będzie celem powszechnie zrozumiałym. Okazało się jednak, że poza garstką aktywistów, wielu warszawiaków wypowiadających się w Internecie i podczas zorganizowanej przez nas debaty uznała wielkoformatowe reklamy H&M za ciekawe estetycznie i przynoszące dochód.

Sytuację tę można interpretować jako efekt wiejskiej mentalności mieszkańców Warszawy, którzy choć przyjęli wielkomiejski styl życia, wciąż w praktyce kierują się zasadami, że poza terenem własnego gospodarstwa jest ziemia niczyja, gdzie niech się dzieje, co chce. Podejrzewam raczej, że wszędobylskie reklamy są w zbiorowej świadomości symbolem metropolii. Nasz swojski outdoor przybliżałby więc Warszawę do legendarnego Las Vegas. Wynajmowanie przestrzeni na reklamy jest wszak metodą zarabiania pieniędzy – czyni bogatszym (choć raczej nie miasto, bo w skali budżetu samorządu zyski z wynajmu powierzchni reklamowych są niewielkie). Co więcej, wiele reklam przyciąga wzrok jaskrawymi kolorami, seksownymi postaciami, bajeranckimi gadżetami, a niektórym faktycznie nie sposób odmówić błyskotliwości. Jest na czym zawiesić oko, gdy stoi się w korku lub czeka na autobus. Na mistrzostwa Europy zyskaliśmy więc gustowną dekorację placów i ulic, a jej autorzy jeszcze nam za to płacą.

Bez kolorowych, krzykliwych reklam od chodników po dachy miasto zdawałoby się biedne i nudne, a zblazowany, wielkomiejski tłum, masa pauperyzującej się obecnie klasy średniej i zdezorientowanego zderzeniem z rynkiem pracy młodego prekariatu potrzebuje poczucia dostatku i rozrywki. Można było słusznie argumentować, że na mistrzostwach Europy w piłce kopanej Polacy mogą więcej stracić, niż zarobić, a pośpiesznie wykonywane inwestycje za kilka lat okażą się pełne usterek, ale pozostał to głos nielicznych. Wielka piłkarska impreza była przez gros mieszkańców wielkich miast chciana i wyczekiwana, choć zapewne mieli oni świadomość, że mecze oglądać będą w telewizorach lub na telebimach, a nie z trybuny.

Potrzeba nowego ikonoklazmu

Warszawa zatem nie istnieje, a warszawiacy gromadnie śnią na jawie reklamowy sen. W tym marzeniu sennym odwiecznych prowincjuszy, które przedstawia się 24 godziny na dobę na billboardach, plakatach, ulotkach i szmatach na ścianach, mieszkańcy stolicy są kimś trochę ładniejszym niż w rzeczywistości, trochę przystojniejszym, wyposażonym w elektroniczne zabawki i szybkie samochody, ubranym w modne ciuchy: kimś o prawdziwie europejskim stylu bycia. Aby choć częściowo podważyć ten stan rzeczy, potrzeba nowego ikonoklazmu. Nowego, to znaczy atakującego obrazy nie dlatego, że osłabiają ontologicznie rzeczywistość lub zakłamują ją, lecz dostrzegającego w nich jedynie czubek góry lodowej, a przy tym nieobawiającego się zarzutu o ikonoklazm.

Wprawdzie sama liczba i rozmiary komunikatów reklamowych wystarczą za powód, by się im przeciwstawić – nie trzeba demaskować ukrytych przekazów, ujawniać chytrości kapitalistycznego rozumu czy dekonstruować poetyki reklamy – ale sprawa sięga głębiej. Reklamy są projekcją marzeń sennych mieszkańców rzutowaną na ekran miasta. Łatwo nam zobaczyć w nich agresję kapitalizmu na przestrzeń publiczną, dominację rynku nad agorą; trudniej zauważyć w nich fantazje warszawiaków. Zerwanie kotary snu, która fizycznie przesłania dziś rzeczywistość w jej najbardziej materialnych formach, niewiele da, jeśli nie rozpoznamy lęków, frustracji i pragnień napędzających zbiorowe śnienie i nie przepracujemy ich. Współczesna psychoanaliza przestrzega nas, że gdy przerażeni swoimi sennymi majakami próbujemy otrząsnąć się z nich i wrócić do rzeczywistości, ta ostatnia okazać się może jeszcze bardziej przerażająca. Próba przebudzenia z reklamowego snu po Euro 2012 będzie trudna i nieprzyjemna, ale bez jej podjęcia pozostaniemy miastem zdziecinniałym.

Xawery Stańczyk jest socjologiem, antropologiem kultury w Instytucie Kultury Polskiej UW, członkiem redakcji „Res Publiki" i stowarzyszenia Miasto Moje a w Nim, działającego na rzecz uregulowania reklamy zewnętrznej.

Czerwiec 2012

Tekst z archiwum tygodnika Przekrój

Wydawałoby się, że nie z takich opresji Warszawa już wychodziła; cała jej historia to w końcu jak nie wojna, to powstanie, jak nie rzeź, to bitwa. Miasto nazywane niezłomnym, nieujarzmionym, powstającym z ruin jak Feniks z popiołów tym razem wydaje się jednak nie tylko dziecięco bezbronne, ale i kompletnie zdziecinniałe – niczym niemowlę nie potrafi czegokolwiek wyartykułować.

Pozostało 95% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo