Blisko 1,5 tys. klientów Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej od sześciu lat czeka na wyjaśnienie, co stało się z ich pieniędzmi: czy padli ofiarą oszustwa, czy tylko nieudolnej działalności maklerskiej. Chodzi o 320 mln zł (suma wierzytelności zgłoszonych przez klientów w postępowaniu upadłościowym - niemal identyczna jak w przypadku klinetów Amber Gold) i o wyjaśnienie, dlaczego po tylu latach pracy śledczych, syndyków, biegłych i sędziów efekt jest tak mizerny.
Nazwiska na zachętę
Sprawa WGI, choć podobna do afery Amber Gold, nie nabrała takiego rozgłosu. Mimo znanych nazwisk, które przyciągała spółka i wątpliwości co do działań państwa, nikt nie żądał komisji śledczej, a prezesi WGI nigdy nie trafili do aresztu.
Mec. Robert Nogacki, radca prawny reprezentujący grupę klientów spółki: – Rozległe śledztwo w tak oczywistej sprawie błądzi po manowcach. Nie wiem, czy jest to niekompetencja, czy świadome działanie, że stawia się peryferyjne zarzuty osobom odpowiedzialnym za to gigantyczne oszustwo.
Dla blisko tysięcy poszkodowanych klientów Amber Gold historia WGI może być niezwykle pouczająca.
Afera wybuchła w kwietniu 2006 r., gdy Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (obecnie KNF) wycofała spółce o nazwie WGI Dom Maklerski licencję na prowadzenie działalności maklerskiej. Dwa miesiące później sąd postawił firmę w stan upadłości.