Amber Gold nie był pierwszy. Zaczęło się od WGI

Z kont klientów Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej zniknęły setki milionów złotych. Do dziś winnych nie skazano. Prokuratura nie dopatrzyła się w ich działaniu oszustwa

Aktualizacja: 15.09.2012 14:48 Publikacja: 15.09.2012 11:00

Amber Gold nie był pierwszy. Zaczęło się od WGI

Foto: Fotorzepa, Sławomir Mielnik SM Sławomir Mielnik

Blisko 1,5 tys. klientów Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej od sześciu lat czeka na wyjaśnienie, co stało się z ich pieniędzmi: czy padli ofiarą oszustwa, czy tylko nieudolnej działalności maklerskiej. Chodzi o 320 mln zł (suma wierzytelności zgłoszonych przez klientów w postępowaniu upadłościowym - niemal identyczna jak w przypadku klinetów Amber Gold) i o wyjaśnienie, dlaczego po tylu latach pracy śledczych, syndyków, biegłych i sędziów efekt jest tak mizerny.

Nazwiska na zachętę

Sprawa WGI, choć podobna do afery Amber Gold, nie nabrała takiego rozgłosu. Mimo znanych nazwisk, które przyciągała spółka i wątpliwości co do działań państwa, nikt nie żądał komisji śledczej, a prezesi WGI nigdy nie trafili do aresztu.

Mec. Robert Nogacki, radca prawny reprezentujący grupę klientów spółki: – Rozległe śledztwo w tak oczywistej sprawie błądzi po manowcach. Nie wiem, czy jest to niekompetencja, czy świadome działanie, że stawia się peryferyjne zarzuty osobom odpowiedzialnym za to gigantyczne oszustwo.

Dla blisko tysięcy poszkodowanych klientów Amber Gold historia WGI może być niezwykle pouczająca.

Afera wybuchła w kwietniu 2006 r., gdy Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (obecnie KNF) wycofała spółce o nazwie WGI Dom Maklerski licencję na prowadzenie działalności maklerskiej. Dwa miesiące później sąd postawił firmę w stan upadłości.

WGI działała jako dom maklerski od roku, wcześniej inwestowała pieniądze na rynku walutowym, wykazując zyski sięgające kilkudziesięciu procent. Zaufanie klientów wzbudzały znane nazwiska we władzach pięciu spółek  WGI. W radach nadzorczych zasiadały osoby z pierwszych stron gazet, m.in. Dariusz Rosati, Witold Orłowski, Bohdan Wyżnikiewicz. Głównym ekonomistą był popularny Richard Mbewe, a głównym analitykiem inny znany ekonomista Piotr Kuczyński.

Prezesem WGI był dwudziestokilkulatek Maciej S., syn warszawskiego biznesmena, miłośnika golfa. WGI robiła wrażenie spółki dla klientów luksusowych. Na wejście klient musiał wyłożyć 50–200 tys. zł. Niektórzy zainwestowali miliony.

Po wejściu syndyka do domu maklerskiego okazało się, że na koncie jest tylko 200 tys. zł. A także, iż WGI Dom Maklerski nie prowadził działalności, na jaką miał licencję. Rozpoczął tak naprawdę od zakupu wartych nominalnie setki milionów złotych obligacji, które wypuściła jedna z pięciu spółek grupy – WGI Consulting (nie miała na to zgody nadzoru finansowego).

Zarząd obu spółek stanowiły te same osoby – Maciej S. i Łukasz K. Poza tym tylko WGI DM przynosił dochód z prowizji od klientów, reszta spółek żyjąca z inwestorów WGI tak naprawdę nie zarabiała na siebie.

Zdaniem wierzycieli winę w całej sprawie ponosi KPWiG. Wprawdzie latem 2005 r. zawiadomiła prokuraturę o podejrzeniu przestępstwa nielegalnego prowadzenia funduszu inwestycyjnego przez WGI DM, zaraz potem zaczęła kontrolować jego rachunki, odkrywając w nich różne kwiatki, ale nie cofnęła licencji na działalność maklerską jeszcze przez blisko rok. Nie ostrzegła też klientów.

WGI wysyłała do Komisji i do klientów rozbieżne dane dotyczące wyceny rachunków inwestycyjnych, co łatwo było urzędnikom z Komisji wykryć. Stwierdzono też różnice w wygenerowanych zestawieniach wycen rachunków klientów oraz rozbieżności pomiędzy danymi zawartymi w raportach miesięcznych i zestawieniach sald klientów.

– Komisja działała na naszą szkodę – podsumowuje jeden z wierzycieli.

Ale i prokuratura, gdyby zadziałała jak należy, po zawiadomieniu od KPWiG zabezpieczyłaby dokumenty spółki, dzięki czemu klienci uniknęliby wielu późniejszych kłopotów. Tymczasem w 2005 r. śledczy umorzyli oba postępowania, jakie wtedy prowadzili.

Pieniądze wyparowały

Nie udało się precyzyjnie ustalić, ile pieniędzy inwestorów zdefraudowano, dokąd trafiły te pieniądze i ile faktycznie zainwestowano. Powód jest banalny – brakuje pełnej i wiarygodnej dokumentacji spółki.

Na serwerach WGI biegli odnaleźli tylko dane pracowników spółki. Dane klientów trwale usunięto. W spółce nie było żadnej dokumentacji papierowej, która pomogłaby odtworzyć historię rachunków.

Do dziś nie udało się precyzyjnie oszacować realnej szkody konkretnych klientów. Przekazywane im przez spółkę raporty były nierzetelne. M.in. zawyżano w nich stan rachunków, stosując nierzeczywiste przeliczniki walutowe, zawyżano też przyszłe zyski. Eksperci ustalili jednak m.in., że środki klientów inwestowano w przedsięwzięcia członków zarządu, np. udzielając im indywidualnych pożyczek.

Sąd, ogłaszając upadek WGI Consulting, uzasadnił, że ze względu na brak dokumentacji zarządca przymusowy nie mógł stwierdzić, ilu wierzycieli ma spółka, na jakie kwoty wierzytelności opiewają, nie mógł też stwierdzić zasadności roszczeń.

To kwestia kluczowa, by wierzyciele mogli odzyskać pieniądze. Różnice są nawet w liczbie klientów i rachunków. Według prokuratury wierzycieli WGI jest ok. 1400 (posiadali 2219 rachunków). KPWiG podawała, że WGI DM miał prowadzić 2035 portfeli dla 1837 klientów. Różnica to 400 osób: czy one kiedykolwiek istniały? Śledczy zajmowali się wątkiem „słupów", przez które można było wyprowadzać pieniądze, ale dowodów na to nie znaleźli.

Kilka dni przed upadkiem na rachunku WGI Consulting w amerykańskim domu maklerskim Wachovia Securities leżały zdeponowane 33 mln dolarów. Między końcem marca a czerwcem, kiedy to rachunek zablokował sąd w Stanach, z konta zniknęło 25 mln dolarów. – A kolejne 4,15 mln Wachovia przelała do WGI Europe (inna ze spółek grupy – red.) i ślad po nich zaginął – dodaje jeden z wierzycieli.

Wracają do biznesu

Po wybuchu afery w 2006 r., zaczęły się dwa nowe prokuratorskie śledztwa – jedno dotyczące WGI Consulting, drugie – WGI Dom Maklerski.

To pierwsze zakończyło się w czerwcu tego roku skierowaniem do sądu aktu oskarżenia. Macieja S. oskarżono m.in. o podawanie w księgach rachunkowych nierzetelnych danych oraz niezłożenie wniosku o upadłość, choć WGI była bankrutem. W sumie maksymalna kara za te przestępstwa to dwa lata.

W drugim śledztwie Prokuratura Okręgowa w Warszawie dotychczas nie postawiła szefom WGI zarzutu oszustwa, za które grozi nawet do dziesięciu lat więzienia – jak zrobiła to gdańska prokuratura wobec szefa Amber Gold Marcina P. Śledztwo ma zakończyć się do końca roku.

W 2015 r. przedawnią się pierwsze zarzuty.

Podobnie jak w przypadku afery Amber Gold szanse, że inwestorzy WGI odzyskają włożone oszczędności, są praktycznie zerowe. W 2008 r. odzyskali jedynie ok. 30 mln zł z rekompensat wypłaconych przez Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych (było to najwyżej 56,2 tys. zł rekompensaty, ale tylko ok. 200 inwestorów otrzymało zwrot pełnej sumy). – A ja nie otrzymałem nic – mówi „Rz" pan Krzysztof, którego roszczenia sięgają 700 tys. zł. Dlaczego? Bo na rachunku przesłanym do KNF przy jego nazwisku widnieje kwota nie 550 tys. zł, ale 50 tys. zł.

Czy winni malwersacji pieniędzy klientów WGI kiedykolwiek odpowiedzą własnym majątkiem? Prokuratura sześć lat temu co prawda zabezpieczyła udziały w spółkach i na majątku podejrzanych, ale nie wyceniała ich wartości.

Dopiero w 2008 r. dzięki staraniom syndyka WGI Consulting sąd nałożył na Macieja S. pięcioletni zakaz zasiadania w spółkach. Ale i to okazało się restrykcją na papierze. S. niedawno został dyrektorem zarządzającym w spółce Opulentia (odpowiada za kierowanie wewnętrznym zespołem doradców klienta), ale kiedy wyszło na jaw, że ciąży na nim sądowy zakaz, stał się menedżerem ds. private equity. Nadal doradza, gdzie inwestować pieniądze. Mieszka w okazałej rezydencji.

– Powoli wracają do tego samego biznesu. Jak kraść, to miliony, organy zobowiązane, by ścigać takich przestępców, po prostu się poddają – stwierdza mec. Nogacki. Podkreśla, że prokuratura nie skupiła się na odtworzeniu pełnej historii działalności WGI, z czego wyłoniłby się obraz zaplanowanego oszustwa.

Od dwóch lat nie może wejść na wokandę prywatny akt oskarżenia (subsydiarny grupy wierzycieli) przeciwko siedmiu urzędnikom Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, którym wierzyciele zarzucają, że nie dopełnili swoich obowiązków w sprawie WGI, narażając ich na milionowe straty. Pierwszy termin ma zostać wyznaczony po 20 września. Wierzyciele już zapowiadają, że jeśli wygrają, wystąpią o odszkodowanie od Skarbu Państwa.

Blisko 1,5 tys. klientów Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej od sześciu lat czeka na wyjaśnienie, co stało się z ich pieniędzmi: czy padli ofiarą oszustwa, czy tylko nieudolnej działalności maklerskiej. Chodzi o 320 mln zł (suma wierzytelności zgłoszonych przez klientów w postępowaniu upadłościowym - niemal identyczna jak w przypadku klinetów Amber Gold) i o wyjaśnienie, dlaczego po tylu latach pracy śledczych, syndyków, biegłych i sędziów efekt jest tak mizerny.

Pozostało 94% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo