– Nasza analiza wskazuje, że to ślad pochodzący od paralizatora domowej roboty – mówił mec. Giertych, dodając, że przepis, jak zrobić takie urządzenie, jest w internecie. – Taki paralizator ma igły identyczne z rozstawem i wielkością śladów na szyi boksera. Wystarczy pięć sekund, by wprowadzić osobę w szok i obezwładnić, po czym upozorować samobójstwo – twierdzi Giertych. To dlatego – uważa – brak wyraźnych śladów walki.
Tak szokującą hipotezę prawnicy postawili po zeznaniach biegłych, w tym tygodniu przesłuchanych w prokuraturze. Mieli uznać, że ślad może pochodzić od paralizatora.
W uzasadnieniu wniosku Giertycha o zbadanie sprawy pod kątem zabójstwa (fragment przytoczyła „GW") biegły dr Wojciech Sadowski miał zeznać, „że ślady na ciele zmarłego, które opisał w protokole zewnętrznych oględzin zwłok, są zbieżne z końcówkami paralizatora domowej produkcji i że istnieje prawdopodobieństwo, iż Kostecki został powieszony po jego sparaliżowaniu".
Prokuratura do tych sensacyjnych słów (o ile padły) się nie odnosi. – To wyrwane z kontekstu sformułowania, pod tezę zabójstwa – ocenia jeden ze śledczych i sugeruje, że biegła podczas sekcji uznała ślady za „zadawnione strupy", a zeznając, orzekła, że „brak śladów charakterystycznych dla użycia paralizatora". Dlaczego nie pobrała wycinka skóry do badań histopatologicznych? Uznała, że obrażenia są powierzchowne, bez związku ze zgonem.
– Sądzę, że histopatologia pozwoliłaby ustalić mechanizm powstania tych obrażeń– mówił nam dr Jerzy Pobocha, prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej.
Kto w wymyślny i wręcz niepozostawiający śladów sposób miałby zaplanować zemstę na bokserze i jak ją przeprowadził, skoro – co ujawniliśmy – więzienny monitoring wykazał, że feralnej nocy do celi Kosteckiego nikt nie wchodził?