Przy okazji sprawy ks. Wieńczysława Ł., który według lekarzy miał ich nakłaniać do uśmiercenia nowo narodzonej córki, pojawiły się komentarze, że pierwotnym powodem tego, co się stało, jest celibat.
Te komentarze są niemądre. Sprawa ta – jak dotąd niewyjaśniona – nie ma nic wspólnego z celibatem. Odnoszę wrażenie, że dla niektórych antyklerykałów celibat jest źródłem wszelkiego zła. Amerykański jezuita James Gill, psychiatra, który zajmował się leczeniem i pomaganiem księżom wykorzystującym seksualnie dzieci, powiedział, że opinia o związku między celibatem a zaburzeniami seksualnymi księży jest niepoważna.
Ale nikt nie oskarża tego księdza o dewiacje seksualne, chodzi o to, że Kościół nie dopuszcza małżeństw osób duchownych. To znaczy, że ten konkretny ksiądz, gdyby żył w małżeństwie, nie bałby się ujawnić, iż ma córkę.
Czy ktoś, kto żyje w małżeństwie i zdradzi, czyli złamie przyrzeczenie wierności wypowiadane przy zawieraniu sakramentu małżeństwa, unieważnia sens tej przysięgi? Podobnie złamanie celibatu nie jest argumentem przeciwko niemu. Odkąd istnieje celibat, ktoś go łamał, łamie i, niestety, będzie łamał. Ale to jest – podkreślam – zdecydowana mniejszość, mały procent. Czasem kończy się to odejściem z kapłaństwa, co zawsze jest dramatem. Nie potępiam ani nie oceniam żadnego z eksksięży. Nie mam do tego prawa. Bóg jest od sprawiedliwego, czyli miłosiernego „wyrokowania”, mnie jest po prostu po ludzku przykro.
Innym też. Ale na świecie istnieją ruchy księży domagających się zniesienia celibatu.