Podstawowy cel obowiązującej od 21 grudnia 2007 r. ustawy z 23 sierpnia 2007 r. o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym (DzU z 2007 r. nr 171, poz. 1206), a także implementowanej przez nią dyrektywy 2005/29/WE z 11 maja 2005 r. jest niewątpliwie godzien aprobaty. Jednolite uznawanie w państwach należących do Europejskiego Obszaru Gospodarczego określonych praktyk za nieuczciwe lub niepożądane, a przez to naruszające interesy ekonomiczne konsumentów, jest bezapelacyjnie wartością zasługującą na zinstytucjonalizowaną ochronę.
Tyle tylko, że nawet szczytną ideę łatwo zmienić w karykaturę przez prawnicze niedoróbki. Warto więc na ustawę spojrzeć jak na kliniczny przykład kłopotów polskiego prawodawcy z implementowaniem dorobku Unii do wewnętrznego systemu prawnego. Szczególną irytację wywołuje powtarzający się brak harmonijnego wiązania reguł wspólnotowych z utrwalonymi konstrukcjami prawnymi i dorobkiem polskiej nauki prawa.
Rzecz nie sprowadza się li tylko do mało udanych tłumaczeń aktów prawa wspólnotowego, ale przede wszystkim do abstrahowania od już funkcjonujących instytucji prawnych przy powoływaniu do życia nowych. Ceną, którą za to płacimy, jest nie tylko brak „purystycznego porządku” przy stanowieniu norm prawnych, ale też istotne zmniejszanie efektywności nowych rozwiązań przez odcinanie się od doświadczeń związanych z już funkcjonującymi instytucjami prawnymi. Jest to syndrom wymyślania wciąż na nowo prochu.
Prowadzi to do istotnego ograniczenia korzyści, które beneficjenci nowo przyjmowanych norm prawnych powinni z nich czerpać. Wymaga to szczególnego napiętnowania, gdy rzecz sprowadza się do zmniejszonej skuteczności ochrony konsumentów.
Warunkiem sine qua non skuteczności jakiejś regulacji jest precyzyjne określenie jej adresata. Skoro ustanawiamy zakazy i nakazy, to musimy wskazać podmioty zobowiązane do ich przestrzegania.