Co oznacza dla rynku wprowadzenie w życie ustawy o upadłości konsumenckiej?
Z pewnością natychmiastowy koniec tzw. łatwych kredytów. Dziś można w niektórych bankach pokazać dowód osobisty i bez badania zdolności kredytowej wyjść po kwadransie z kwotą 20 tys. zł w kieszeni. Skończą się też kredyty wysokiego ryzyka, czyli oceniane przez banki jako mniej bezpieczne. Do takich na pewno będą zaliczane kredyty hipoteczne na 100 procent wartości nieruchomości. Banki też zapewne bardzo ostrożnie będą podchodzić do pożyczania pieniędzy osobom młodym, czyli np. poniżej 30. roku życia.
Dodatkowo trzeba by się liczyć z wyższymi marżami, gdyż wprowadzenie ustawy z całą pewnością zwiększy portfel niespłacanych kredytów (w stosunku do sytuacji obecnej), a to oznacza, że straty banki będą musiały odbić na pozostałych, solidnych kredytobiorcach. Jeśli dziś wciąż na rynku możemy spotkać w wielu bankach kredyty hipoteczne z marżą 0,5 – 1 proc., po wprowadzeniu ustawy żaden bank nie będzie chciał udzielić kredytu z marżą poniżej 2 proc. A jeśli nawet marża będzie niższa, kredytobiorca będzie zmuszony do zakupu kosztownego ubezpieczenia – takie są prawa rynku, banki muszą zarabiać.
Kredytobiorcy poczują się jednak bezpieczniej, mimo że mogą mieć wyższe raty.
I właśnie tego bym się bardzo obawiał – stworzenia kredytobiorcom takiego dodatkowego buforu bezpieczeństwa. Nie mam pewnej pracy, ale najwyżej zbankrutuję, gdy pracę stracę. Chodzi także o to, że dzięki możliwości upadłości osoby prywatnej może się zmniejszyć u pewnej grupy ludzi poczucie odpowiedzialności związanej z terminowym regulowanie zobowiązań wobec banków: skoro ustawa dopuszcza możliwość bankructwa, więc czemu mam się męczyć, dorabiać po godzinach, skoro mogę się poddać i wcale nie będę miał na głowie komornika.
Dziś sankcje w przypadku niespłacania kredytów są tak bardzo nieprzyjemne, że niemal każdy, kto ma kłopoty ze spłatą zadłużenia, staje na głowie, aby wysupłać coś na kolejną ratę i nie wpaść w szpony firm windykacyjnych.