W ostatnich dniach, kiedy Amerykanie wygłaszali dramatyczne oświadczenia, że Rosja jest bliska ataku na Ukrainę, nastąpił skok zgłoszeń do wojsk obrony terytorialnej. Potwierdza to Iwan Położenko, porucznik rezerwy, który w niedzielę rozstawił stoisko przy wielkim centralnym placu Niepodległości, znanym jako Majdan.
– Nagle wzrosła liczba chętnych. Ograniczenia wiekowe są raczej teoretyczne, tak naprawdę wiek i płeć nie grają roli. Zdarzają się i 70-latkowie. Dominują mężczyźni w średnim wieku i raczej lepiej wykształceni. Najmłodsi idą do regularnej armii – opowiada „Rzeczpospolitej" Położenko zajmujący się werbowaniem do terytorialsów, konkretnie do jednostki obrony Kijowa. Na ulotce, którą wręcza, jest numer gorącej linii i zachęcające zdjęcie: dwaj przystojni mężczyźni i piękna kobieta w mundurach, a w tle eleganccy wielkomiejscy cywile.
W niedzielę rano przy placu Niepodległości pojawił się prezydent Wołodymyr Zełenski. Przede wszystkim po to, żeby złożyć kwiaty w miejscu pamięci ofiar Majdanu sprzed ośmiu lat. 18–20 lutego 2014 r. – to były kluczowe dni ukraińskiej rewolucji. Najbardziej krwawa odpowiedź upadającego reżimu Wiktora Janukowycza. Od kilku dni już go nie było w Kijowie. Przygarnęła go potem Rosja i budowała legendę „przewrotu państwowego w Kijowie", która ma usprawiedliwiać aneksję Krymu i wspieranie separatystów w Donbasie. Zełenski chciał w niedzielę pokazać Ukraińcom, że jest z nimi, w stolicy kraju.
Wcześniej wyjechał do Monachium na Konferencję Bezpieczeństwa, gdzie światowym (zachodnim) VIP-om przedstawiał ukraiński pogląd na rosyjskie zagrożenie. Niektórzy obawiali się, że Putin może dać rozkaz do ataku na Kijów w czasie, gdy Zełenski jest poza krajem. Byli też tacy, którzy zakładali, że prezydent wzorem oligarchów nie będzie się palił do powrotu.