Dyskusja wewnątrz Europejskiej Partii Ludowej, co zrobić z Fideszem Viktora Orbána, pokazuje skalę chaosu, jaki może nas czekać po majowych wyborach do europarlamentu. Choć na razie sondaże pokazują, że partie mainstreamowe – czyli EPL, socjaldemokraci, liberałowie i Zieloni – będą miały w PE większość, a zatem będą mogły nie tylko obsadzać najważniejsze stanowiska w samym parlamencie, ale też będą miały największy wpływ na to, kto po wyborach będzie szefem Komisji, szefem Rady czy wysokim przedstawicielem ds. zagranicznych, przewaga ta nie jest zbyt wielka.
Dlatego EPL ma kłopot: wyrzucenie Orbána osłabi tę frakcję. Z drugiej strony przejście do porządku dziennego nad zmianami, które na Węgrzech wprowadza Orbán, sprawiłoby, że bardzo łatwo byłoby oskarżyć EPL o podwójne standardy – krytykowanie Polski w sprawie praworządności i jednocześnie zasiadanie w tej samej frakcji co Orbán.
Ale problem ma również PiS. Brexit oznacza, że dotychczasowa frakcja Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, w której największymi partiami byli brytyjscy konserwatyści oraz PiS, stanie się wydmuszką. PiS musi sobie znaleźć w PE nowe miejsce. Ideowo blisko mu do Fideszu, ale szanse na to, by udało się PiS wejść do EPL są niewielkie.
Z jednej strony znalezienie się we frakcji z ludźmi Angeli Merkel mogłoby być wizerunkowo trudne. Ale z drugiej elektorat nie przyjąłby zbyt łatwo do wiadomości aliansu z Matteo Salvinim czy Marine Le Pen. Partia tej drugiej od dłuższego czasu utrzymuje nie tylko finansowe związki z Kremlem, włoska prasa ostatnio pisze o hojnych ofertach Rosji dla Ligi Salviniego. Cel miał być jasny: wesprzeć partie, które doprowadzą do zmiany Europy na bardziej przyjazną Rosji – Ligę, Austriacką Partię Wolności, Szwedzkich Demokratów, Le Pen czy Orbána. Co ciekawe, podobny plan miał były doradca Donalda Trumpa Steve Bannon, który przyjechał parę miesięcy temu do Europy, by montować koalicję na rzecz rozmontowania Unii w obecnym kształcie.
Dla PiS, które czasem przyjmuje podobną retorykę, znalezienie się jednak w takim towarzystwie byłoby bardzo niewygodne, nie tylko z powodów rosyjskich. Otwarty romans z partiami, które są antyeuropejskie, dałby opozycji paliwo do mówienia o polexicie, co z pewnością zmobilizowałoby na krajowym podwórku przeciwników PiS.