Najpierw przerażające skutki wirusa uwiecznione na zdjęciach dołów kopanych pod groby bezimiennych ofiar czy gigantycznych hal zamienionych w szpitale polowe. I fotografie uśmiechniętych ludzi, bogatych i biednych, sławnych i nikomu wcześniej nieznanych, towarzyszące informacjom o śmierci spowodowanej koronawirusem. Pierwsze mocarstwo świata, potęga naukowo-medyczna, zajmuje, z dużą przewagą nad innymi, pierwsze miejsce w ponurych statystykach covidowej zarazy: prawie 2 miliony chorych, ponad 105 tysięcy zmarłych.

Od paru dni dochodzą do nas szokujące obrazki z amerykańskich miast – od Seattle przez Minneapolis po Nowy Jork. W normalnych warunkach do poruszenia opinii publicznej wystarczyłby widok płonącego kościoła w Waszyngtonie, który od dwóch wieków odwiedzili wszyscy prezydenci USA. Ale teraz ten kadr konkuruje z wieloma innymi.

Jedne nadają się do zilustrowania opowieści o rasizmie, który – jak dosłownie stało się w przypadku śmierci George'a Floyda – nie pozwala oddychać Afroamerykanom. Rasizmie, który najlepiej widać w czasie interwencji białych policjantów. Inne o frustracji, która od dawna nabrzmiewała w kraju, gdzie są co prawda największe i najnowocześniejsze firmy świata, ale i wielkie nierówności społeczne. Wzrosną, bo z powodu pandemii na bruku wylądowały dziesiątki milionów Amerykanów.

Nie brakuje także ilustracji do opowieści o ludziach, którzy tylko czekają na pretekst do kradzieży, plądrowania, bicia. I o takich, którym zależy na chaosie, sianiu strachu, na niszczeniu państwa. Są też kadry, które obrazują, że bezpieczny chyba nie czuje się nawet Biały Dom.

Taki przekaz niosą setki, tysiące, miliony zdjęć, filmików w mediach tradycyjnych i społecznościowych. Tak wygląda album o dzisiejszej Ameryce. Wizerunek Stanów Zjednoczonych, centrum cywilizacji zachodniej, sypie się na naszych oczach. Czy da się go odbudować? Należy sobie zacząć stawiać pytanie, czy w Ameryce można pokładać wszelkie nadzieje dotyczące naszej przyszłości i bezpieczeństwa.