Towarzystwu nie wystarczy bowiem stawianie na baczność żywych, czuje się ono także w prawie przywoływać do porządku umarłych.
W roku 1990 Kisiel wolał Wałęsę od Mazowieckiego, porzucił „Tygodnik Powszechny” i nie zaczął pisać do „Gazety Wyborczej”, tylko do tygodnika „Wprost”. A kiedy, korzystając z technicznego wsparcia tego pisma, przyznał swoje prywatne nagrody, zamiast Michnika czy Szczypiorskiego nagrodził Korwin-Mikkego i Wilczka. Słowem pobłądził. Na szczęście towarzystwo czuwa.
Po śmierci mistrza nagrodę jego imienia powierzył „Wprost” pierwszym osobiście przez niego wskazanym laureatom, a ci także tym wybranym przez siebie. W ten sposób kapituła co roku się powiększała.
Niestety, z czasem stała się też miejscem wzajemnego „rozprowadzania się” towarzystwa, które dzięki zręczności w towarzysko-szeptanych gierkach i zdyscyplinowaniu w głosowaniach z roku na rok wciągało do niej kolejnych ludzi niemających wiele wspólnego z dziedzictwem Kisiela, za to swoich. W tym roku uznali oni, że przy okazji wielkiego historycznego zwycięstwa nad siłami reakcji czas odebrać jej także mistrza i uciąć wszelkie wątpliwości, kto ma do niego prawo własności.
Że sam Kisiel chciał inaczej? Widocznie zwariował, jak Herbert. Ale towarzystwo mu to łaskawie wybaczy i poprawi jego błędy. Wśród oficjalnych postulatów nie ma wprawdzie weryfikacji laureatów, ale organizując ten żałosny rozłam w tajemnicy przed częścią z nich, już jej właściwie dokonano.