Po pierwsze, zasiewa wątpliwości, dzieli włos na czworo i stara się sprawę maksymalnie zagmatwać. Po drugie, stara się przysięgłych wzruszyć, opowiada, że jego klient jest przykładnym ojcem rodziny, ma zasługi, jest chory na serce i tak dalej. Po trzecie, szuka kruczków formalnych – może i materiały są prawdziwe, ale czy na pewno zostały uzyskane zgodnie z procedurami? Po czwarte wreszcie, stara się zohydzić świadków oskarżenia, opluć ich, obrzucić błotem, wywlec przeróżne nikczemności (nie muszą wcale być prawdziwe), aby podważyć ich wiarygodność.
Tak właśnie postępuje od kilku tygodni „Gazeta Wyborcza”, która na okoliczność wojny o to, czy prości Polacy mają prawo znać prawdę o Wałęsie, będącą dotąd ekskluzywną własnością wtajemniczonych elit (gdyż taki w istocie jest sens sporu), zarzuciła wszelkie pozory dziennikarstwa czy bezstronności. „Wyborcza” toczy propagandową wojnę, nie przebierając w środkach.
Ponieważ dowód na to, że Lech Wałęsa był w początku lat 70. TW „Bolkiem”, przeprowadzony przez Cenckiewicza i Gontarczyka, aczkolwiek poszlakowy, jest tak spójny logicznie i tak dobrze uargumentowany, że nie sposób zakwestionować go wprost, a na dodatek za jego prawdziwością przemawiają dodatkowe przesłanki, ujawnione już w trakcie sporu (fakt wyznania winy przez Wałęsę w 1979 – dziś brnie on, że „przyznał się na odczepnego”), więc „GW” stosuje wszystkie przywołane wyżej sztuczki.
Robi czołówkę ze sprawy fałszywek szykowanych na Wałęsę na okoliczność Nagrody Nobla, choć istotne dowody są o dekadę wcześniejsze. Szermuje argumentem o symbolu narodowym, choć to jej ojcowie założyciele przekonywali nas przed laty, że Wałęsa to Dyzma, który swą legendę zawdzięcza doradcom. Nie kwestionując faktu niszczenia przez prezydenta Wałęsę dokumentacji „Bolka”, podnosi larum, że IPN nie miał jakoby formalnego prawa zaglądać w dokumenty z lat 90.
Przede wszystkim zaś oblewa historyków wiadrami pomyj, kwestionując ich uczciwość, zawodowe kwalifikacje i prawo do wypowiadania się na jakikolwiek temat. Żaden chwyt nie jest zbyt odrażający, nawet przypisywanie Gontarczykowi antysemityzmu czy czepianie się dziadka Cenckiewicza, choć to przecież środowisko „GW” mdlało z oburzenia, gdy w debacie publicznej pojawił się dziadek Tuska.