Ta dyskusja ma niewielki sens, a może nawet nie ma żadnego. Rzecz bowiem oczywista, że kryzys gospodarczy, który coraz swobodniej poczyna sobie także w naszym kraju, nie został wywołany przez rządzącą Platformę Obywatelską. Podobnie zresztą jak trwająca między innymi w latach 2006 – 2007 prosperity nie była zasługą rządzącego wtedy Prawa i Sprawiedliwości. Ale też ani PiS nie jest winne obecnemu kryzysowi, ani – tym bardziej – PO nie kryje się za sukcesami gospodarczymi Polski sprzed roku i dwóch lat.
Choć naturalnie każda partia swymi prorozwojowymi decyzjami wspiera rozwój gospodarczy kraju, a posunięciami antyrozwojowymi go osłabia. Biorąc jednak pod uwagę dużą inercję większości procesów ekonomicznych, zazwyczaj jest tak, że od wprowadzenia decyzji w życie do pojawienia się jej skutków na rynku mija wiele miesięcy, a czasami całe lata. Co oznacza, że bardzo często, próbując pomóc swemu szczęściu, w rezultacie działamy na korzyść (lub niekorzyść) następców. I dopiero owi polityczni następcy na rządowych posadach spijają śmietankę przygotowaną przez poprzedników albo – co dużo mniej przyjemne – muszą wypić nawarzone przez nich piwo.
Tak było za rządów Prawa i Sprawiedliwości, nie inaczej jest za rządów Platformy Obywatelskiej. Z powodu owej inercji spore znaczenie ma więc – również w polityce – szczęście. I tak się złożyło, że PiS Jarosława Kaczyńskiego je miało i trafiło na czas koniunktury, a Platforma Donalda Tuska ma go mniej lub w ogóle go nie ma, bo trafiła ze swymi rządami na czas spowolnienia, a kto wie, może nawet recesji.
Czy zatem – w tej sytuacji – Tusk mógłby zostać generałem u Napoleona? Otóż nie mógłby. Albowiem, jak mówi anegdota, cesarz Napoleon miał ponoć zwyczaj pytać kandydatów na generałów o to, czy mają szczęście. Bo kto sam ma szczęście, ten przynosi je także innym. Pytał zaś podobno dlatego, że nie potrzebował pechowców.
A ktoś ich potrzebuje?