– Zarzuca się nam nepotyzm i korupcję! To skandal! – oburzał się nietolerancją Europejczyków. – Przecież to jasne, że jeśli jestem szefem jakiegoś urzędu, to zatrudnić chcę osoby, do których mogę mieć największe zaufanie. A do kogo mogę mieć zaufanie większe niż do rodziny? Na papierze każdy wszystko może mi napisać i jeśli nawet skończył najlepsze szkoły, to przecież nie znaczy, że sam jest najlepszy! Zresztą nawet największe kompetencje nie gwarantują uczciwości, a to jest najważniejsze. Zatrudnianie obcego to wielka nieodpowiedzialność! A w rodzinie wiem, ile kto jest wart i jakie ma zdolności. Co więcej, u nas rodzina jest duża, nie tak jak u Europejczyków. My pamiętamy nawet o swoich dalekich kuzynach, kontaktujemy się. Mam więc między kim wybierać. Zresztą wyobraźmy sobie, że ludzi z rodziny potraktowałbym jak obcych. Słusznie uznaliby, że jestem osobą niemoralną, a takiej należałoby odebrać stanowisko. I na moje miejsce przyszedłby ktoś moralny – perorował.
Wszystko to przypomniałem sobie, czytając rewelacje "Dziennika" o wicepremierze z PSL Waldemarze Pawlaku. Właściwie to kolejna odsłona, która dodaje tylko następne fakty do tego, co wiedzieliśmy już o tej partii i jej liderach. Niektórzy z nich otwarcie bronili praktyk PSL, uznając ją po prostu za "partię rodzinną" i stosując argumenty mojego paryskiego rozmówcy. Nie można ograniczać sprawy do PSL, który jako ugrupowanie tradycjonalistyczne ogniskował się na szeroko pojętej rodzinie. Nowoczesny SLD w podobny sposób był partią "towarzyską", co zresztą umożliwiło mu działanie na szerszą skalę. Wydawało się, że afera Rywina zakończyła ten etap. Okazuje się, że nie do końca.
Demokratyczne państwo prawa to chłód zdepersonalizowanych relacji. Czy zatęskniliśmy za powrotem do rodzinno-towarzyskiego ciepełka?
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/03/11/w-afryce-i-w-psl/]blog.rp.pl/wildstein[/link]