Teoretycznie wszystko jest w porządku – premier okazał się bardziej surowy dla kolegi z PO niż koalicjanta. Na dodatek Misiak kojarzy się dziś z ogromnymi pieniędzmi, jakie miała zarobić jego firma na kontraktach z państwem, a grzeszki Pawlaka to „tylko” okryte mgłą tajemnicy przetargi. To prawda i dlatego mało kto w Polsce żałuje opuszczającego szeregi swojej partii senatora Platformy. Równocześnie jednak Donald Tusk wykazuje się wyjątkową pobłażliwością wobec Waldemara Pawlaka. – Nie jestem od egzekwowania dobrych obyczajów – zadeklarował wczoraj szef rządu. Jeśli nie premier, to w takim razie kto ma egzekwować dobre obyczaje w rządzie?
Jeszcze półtora roku temu Tusk zaklinał się, że wraz z dojściem PO do władzy zaczną obowiązywać wyższe standardy polityczne. Że nie tylko będzie się przestrzegać prawa, ale też zasad etycznych.
Dziś premier mówi: – Nie stwierdziłem łamania prawa przez senatora Misiaka, w związku z tym nie poinformuję prokuratury o tym, co miało miejsce. Ale standardy, których staramy się przestrzegać, zostały złamane. Pawlak też prawa nie złamał, ale Tusk nie zamierza z tego wyciągać wniosków. Dlaczego premier nie zobowiązał swojego zastępcy choćby do ustąpienia z funkcji szefa Ochotniczych Straży Pożarnych? Czy uważa, że koalicja PO z PSL ma na tyle duże znaczenie, iż można przymknąć oko na metody „dbania o rodzinę”, które stosują ludowcy?
Oczywiście, mówiąc: „to nie są standardy Platformy”, Donald Tusk daje do zrozumienia, że choć brzydzi się manierami ludowców, to nie ma na nie wpływu. Niestety, to droga donikąd. Niekonsekwencja premiera może doprowadzić tylko do tego, że „rodzinne” obyczaje PSL zostaną w końcu uznane za dopuszczalne.
Donald Tusk powinien zdać sobie sprawę, że jest jeden rząd i obowiązywać w nim powinny takie same dla wszystkich standardy. Dla Misiaka i dla Pawlaka.