Perspektywa zwiększenia wydatków na rozwój infrastruktury obronnej łącznie do miliarda euro w ciągu najbliższych pięciu lat powinna brzmieć jak radosna muzyka w uszach szefów firm budowlanych czy dostawców specjalistycznego sprzętu, których u nas wcale nie brakuje.

Oczywiście ten miliard oceniany w skali wydatków na podtrzymanie grzęznących w kryzysie gospodarek to ledwie kropelka, jednak jego znaczenia nie sposób nie docenić – firmy, które przejdą przez procedurę natowskiej weryfikacji i sprawdzą się na budowach w kraju, będą mogły swobodnie startować w przetargach ogłaszanych przez sojusz w innych krajach. Zwłaszcza że większość infrastrukturalnych inwestycji obronnych będzie realizowana w nowych państwach członkowskich: Bułgarii, Rumunii czy krajach bałtyckich. Z punktu widzenia naszych przedsiębiorstw to znakomity kierunek ekspansji.

Trzeba jednak pamiętać – z całym szacunkiem – że ów docelowy, rozłożony na kilka lat miliard euro to także kropla w skali wieloletnich inwestycji sojuszu. Z punktu widzenia naszej infrastruktury obronnej wciąż mamy do czynienia ze starymi krajami NATO czerpiącymi pełnymi garściami z obecności choćby dużych baz sojuszniczych i nowymi, które – mimo hucznie obchodzonego niedawno jubileuszu ich przyjęcia do północnoatlantyckiej rodziny – nadal pod tym względem pozostają ubogimi krewnymi.

Dlatego zabiegi o kolejne inwestycje w Polsce są tak ważne. A to, że skorzystają na tym także firmy cywilne, jest tylko pozytywną wartością dodaną.

blog.rp.pl/romanski