Poseł ów, trzeźwy polityk, zaprzeczenie bezmyślnych klakierów, z nabożeństwem oczekujących tego, co ześle im Bruksela, dał się jednak porwać romantyzmowi tego bezprecedensowego eksperymentu. Z jednej strony to ujmujące, z drugiej...

Z drugiej przywodziło na myśl fascynację europejskich intelektualistów w okresie międzywojennym (a nawet później) niezwykłym eksperymentem, jakim była budowa Związku Sowieckiego. Nie próbuję w żadnym wypadku zestawiać owych projektów. Natomiast stosunek do nich bywa podobny. Jest w nim poczucie udziału w nieodwracalnym procesie dziejowym, coś, co Czesław Miłosz nazwał "ukąszeniem heglowskim". Polegało ono na uznaniu, że historia, a więc nasz ludzki świat, toczy się w określonym kierunku, i świadomemu człowiekowi pozostaje włączenie się w ów proces albo wypadnięcie na margines, co grozi zgruchotaniem pod kołami dziejów. Tylko podążanie z duchem czasu gwarantuje udział w przygodzie ludzkiej historii, a poza tym może zapewnić osobniczy sukces.

Od tego czasu upłynęło ponad 50 lat. Historia ludzka wywijała nieprawdopodobne piruety, a jej nieodwracalne reguły odwracane były po wielokroć. Nie zmieniły się tylko postawy ludzi, którzy obserwując czas jakiś zjawiska biegnące, wydawałoby się, w określonym kierunku, na ich podstawie budują sądy o nieodwracalnych procesach dziejowych. Z wniosków takich wypływać powinny z kolei fundamentalne wybory polityczne.

W fascynacji mojego rozmówcy nową, wykuwaną w Brukseli, Europą, odnaleźć można było zarówno ów rys nieuchronności, czyli przeświadczenie, że proces ten jest definitywny, jak i poczucie swoistej, demiurgicznej mocy, którą daje świadomość działania pod dyktando ducha historii. Trudno oprzeć się takiej pokusie.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/04/15/hegel-kasa-w-brukseli/]blog.rp.pl/wildstein[/link]