Rasizm, ksenofobia, dyskryminacja rasowa, nietolerancja. O nich niewątpliwie trzeba mówić, o nich trzeba słuchać. Przede wszystkim zaś trzeba próbować z nimi wygrać. Dlaczego więc Izrael, USA, Polska i sporo innych państw zachodnich bojkotują konferencję zorganizowaną przez ONZ, która poświęcona jest tym zjawiskom?
Przede wszystkim dlatego, że ważne, kto mówi i co konkretnie mówi o rasizmie, ksenofobii i dyskryminacji. A na konferencji, która wczoraj zaczęła się w Genewie (zwanej na pamiątkę poprzedniej z 2001 roku, również wzbudzającej kontrowersje, Durbanem II), głównym mówcą jest Mahmud Ahmadineżad, prezydent Iranu – czyli kraju, w którym dyskryminacja i nietolerancja są codziennością. Nietolerancja i dyskryminacja o bardzo szerokim zakresie: kobiet, dziewczynek, homoseksualistów, mniejszości religijnych, np. bahaitów.
Mowy w Genewie wygłoszą także ministrowie i wiceministrowie z takich krajów słynących z respektowania praw człowieka, znanych symboli demokracji, pluralizmu i szacunku dla wolności słowa, jak Syria, Laos, Libia, Kuba i Zimbabwe.
Jak można się było spodziewać, irański prezydent za najlepszy przykład rasizmu na świecie uznał Izrael. Przy okazji po raz kolejny obraził ofiary Holokaustu, sugerując, że ich rzekome cierpienia są pretekstem do okupacji ziem palestyńskich.
Państwa muzułmańskie i wiele innych krajów, które nazwałbym niechętnymi Ameryce i jej najbliższym sojusznikom, traktują konferencję Durban II jako okazję do ataków na Izrael. Dyskryminacji i nietolerancji nie dostrzegają na swoim podwórku, skupiają się na najłatwiejszym celu – małym kraju, który jest tolerowany zaledwie przez kilka państw islamskich.