Gdy historycy wzięli się w końcu za historię Lecha Wałęsy, dziś grozi im prokurator. Oczywiście, broń Boże, nie chodzi o żadne naruszenie zasady wolności badań. Pan prokurator martwi się podobno jedynie o tajemnicę państwową.
Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk w swojej książce podjęli próbę wyjaśnienia losów dokumentów TW "Bolka" i okoliczności ich zniknięcia z UOP. Wskazali na łamanie prawa i bezprawne zagarnianie akt. Teraz odgrzewa się przepisy o tajemnicy państwowej, aby ich za to ukarać.
To paradoks, że w kraju, w którym żaden prokurator od lat nie ma ochoty zapytać Lecha Wałęsę, co zrobił z zaginionymi dokumentami na swój temat, prokuratorska machina bierze pod lupę właśnie tych dwóch badaczy, którzy opisali wyszabrowanie akt "Bolka".
Wczoraj przez parę godzin wahały się losy 200-milionowej dotacji dla Uniwersytetu Jagiellońskiego, którą uczelni mieli odebrać senatorowie Platformy. Rząd oczywiście zarzekał się, że nie chodzi mu o zemstę na uczelni, która nieopatrznie obdarzyła tytułem magistra Pawła Zyzaka, autora książki o Lechu Wałęsie. Może nawet bym uwierzył, gdyby nie wcześniejsze pomysły minister Barbary Kudryckiej, która domagała się skierowania na krakowską uczelnię komisji mającej zbadać okoliczności przyznania magisterium Zyzakowi. W końcu jednak – gdy krzyk podniosły media – dotacje dla UJ ocalały.
Atmosfera wokół badania najnowszej historii jednak wciąż gęstnieje. Gdy niedawno prezydent Lech Kaczyński wręczał ordery pracownikom IPN i mówił o ich odwadze, wielu publicystów zareagowało kpinami. Nie wątpię, że i teraz wszczęcie śledztwa przeciw Cenckiewiczowi i Gontarczykowi zbędą jakimś innym dowcipem.