[b][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/09/13/bb/]skomentuj na blogu[/link][/b]
W najważniejszym programie informacyjnym pewnej telewizji zobaczyłem materiał na temat inicjatywy mieszkańców pewnej wsi, którzy zorganizowali się, aby nie dopuścić do objęcia parafii przez przysłanego im przez kurię, nowego księdza. Protest parafian wywołuje, podobno, dosyć ostentacyjny, homoseksualizm ich potencjalnego proboszcza. Wierni przeprowadzili swoje śledztwo, rozmawiali z mieszkańcami parafii, w której ksiądz ów był proboszczem. Pogłoski, ich zdaniem, potwierdzają się. Ksiądz wyrzucił swoją gospodynię, zamieszkał z "partnerem" i zachowywał w sposób, który wywoływał sprzeciw jego parafian. Dlatego stróżują zespołowo wokół kościoła, aby nie wpuścić doń nowego proboszcza.
Odpytywani, wypowiadali się spokojnie. Tłumaczyli, że są u siebie gospodarzami, kościół wybudowali "ich ojcowie", a oni mają prawo nie akceptować w nim kogoś, kto łamie normy religijne i sieje zgorszenie, zwłaszcza, że ksiądz pełni również funkcje wychowawcze. Ich spokój i w miarę składne wypowiedzi, wydawało się, dentonowały nieco reportera. Wyglądało, że wolałby rozhisteryzowaną tłuszczę w moherowych beretach wzywającą do eksterminacji homoseksualistów. Tymczasem wierni nie nosili akurat takiego nakrycia głowy, a o homoseksualizmie jako takim w ogóle się nie wypowiadali. Ograniczyło to nieco możliwości sarkazmu ze strony reportera, który jednak i tak starał się jak mógł. "Mieszkańcom chodzi o sprawy ducha, ale o ciele nie zapominają" zauważył dowcipnie (a może jeszcze bardziej) pokazując przygotowywany przez nich — swoją drogą, dość prosty — posiłek. Można domyśleć się, że jego zdaniem, w takiej sprawie protestować mają prawo wyłącznie leżąc krzyżem i o głodzie. Zresztą i tak by ani jego ani redaktorów programu, nie przekonali. Teza materiału była oczywista. Oto polski ciemnogród kolejny raz demonstruje nietolerancję. I przy tym jacy śmieszni ci wieśniacy, rządzić się chcą i śledztwo na własną rękę podejmują.
W rzeczywistości parafianie wykazali się czymś, co nazwać można obywatelskością czyli poczuciem odpowiedzialności wobec wspólnoty. Nie pozwolili potraktować się przedmiotowo. Wyciągnęli wnioski z faktu, że u siebie są gospodarzami. Przeciwstawiając się władzom (w tym wypadku kościelnym) stanęli w obronie zasad. I nie chodziło o homoseksualizm jako taki, tylko o protest przeciw mianowaniu na wyjątkowo odpowiedzialne stanowisko, które wpływać będzie na życie wspólnoty, osoby naruszającej normy.
Tego wszystkiego autor materiału i jego szefowie zdają się nie rozumieć. Jak pies Pawłowa reagują na kogoś, kto nie godzi się na homoseksualistę na jakimś stanowisku. Gdyby ta sama wspólnota zaprotestowała przeciw księdzu chcącemu np. rozliczyć agentów w Kościele... O! Wtedy wymowa materiału byłaby diametralnie przeciwna.