[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/semka/2009/10/13/odwolanie-kaminskiego-nie-zmartwi-szarej-strefy/]na blogu[/link][/b]
Gdy ponad dwa lata temu Donald Tusk podjął decyzję o pozostawieniu Kamińskiego na jego stanowisku, była to decyzja odważna. Premier dał do zrozumienia, że żaden polityk PO, który otrze się o korupcję, nie będzie mógł liczyć na partyjną lojalność. Wskazywał, że nikt lepiej niż urzędnik utożsamiany z opozycją nie będzie pilnował członków rządu przed podejrzanymi znajomościami.
Gdyby traktować te słowa poważnie, to premier winien pogratulować CBA, kiedy latem tego roku Kamiński uzyskał nagrania rozmów świadczące, że dwaj wpływowi politycy Platformy mają podejrzane kontakty z biznesmenami z branży hazardowej. Tusk jednak chyba nie był specjalnie zadowolony.
Wiele wskazuje na to, że premier, owszem, chciał zwalczania korupcji, ale zawahał się, gdy się okazało, że oskarżenie dotknęło dwóch ważnych ludzi z jego partii. W tej sytuacji w kąt poszły wcześniejsze założenia, by szefowi CBA pozostawić swobodę śledzenia korupcji na dowolnym szczeblu. W roli winnych – zamiast polityków PO lobbujących w imieniu biznesu hazardowego – obsadzony został posłaniec przynoszący złą nowinę, Mariusz Kamiński.
Skuteczna walka z korupcją wymaga politycznego porozumienia ponad podziałami. Jest niezwykle trudna. Często jedynym sposobem na ujawnienie korupcji są podsłuchy, prowokacje czy działania, które przypisuje się sławnemu już agentowi "Tomkowi". Politycy Platformy dziś z premedytacją wyśmiewają takie metody lub sugerują, że były one bezprawne.