[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/skwiecinski/2009/11/29/ponura-wiadomosc/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Dla przypomnienia: chodzi o to, że Kaczmarek, który – jak widziała w telewizji cała Polska – spotkał się w Marriotcie z Ryszardem Krauzem, przesłuchiwany (jeszcze nim prokuratura ujawniła te nagrania) w sprawie przecieku skłamał i twierdził, że tego spotkania nie było. Choć był wówczas świadkiem – a ten w odróżnieniu od podejrzanego ma obowiązek mówienia prawdy.
Umorzenie śledztwa „GW” łączy z uchwałą Sądu Najwyższego mówiącą, iż „nie popełnia przestępstwa fałszywych zeznań, kto umyślnie składa nieprawdziwe zeznania dotyczące okoliczności mających znaczenie dla realizacji jego prawa do obrony”. Podobnie pisał w 2007 r. Jan Widacki: „Jeśli Kaczmarek był «w kręgu podejrzeń» o dokonanie przecieku na temat akcji CBA przeciw Lepperowi, a był przesłuchany w tej sprawie w charakterze świadka, to miał prawo zachować się tak jak podejrzany – nie miał obowiązku dostarczać przeciwko sobie dowodu, mógł zatem bezkarnie zatajać niewygodną dla siebie prawdę”.
To niebezpieczna teza. Bo w wielu sprawach prokuratura na początku nie ma podejrzanego. Nie ma go naprawdę albo ma podejrzenia, nie na tyle jednak silne, by kogoś formalnie określić jako podejrzanego. Wtedy najpierw przesłuchuje – jako świadków – wszystkich związanych ze sprawą. Potem dopiero, po ukonkretnieniu się podejrzeń, ktoś zmienia status na podejrzanego.
Od tego momentu podejrzany przestaje musieć mówić prawdę. Przyjęcie przez prokuraturę interpretacji Widackiego oznaczałoby, że urząd ten praktycznie zrzeka się uprawnienia do wymagania od świadków mówienia prawdy. Bo przecież każdy może twierdzić, że w momencie przesłuchania obawiał się, iż zostanie oskarżony, i dlatego kłamał.