Prokuratorzy uznali, że przestępstwo, jakim jest pozbawienie płodności, zagrożone (i słusznie) surową karą, w tym wypadku nie zachodzi. "W postępowaniu lekarzy nie stwierdzono znamion czynu zabronionego" – ocenili zabieg dokonany bez pytania pacjentki o zgodę.
Motywem lekarzy miała być troska o jej życie, co – przyjęli prokuratorzy – zwalnia ich z jakiejkolwiek odpowiedzialności. Życie to zagrożone byłoby, gdyby Woźna zaszła w ciążę kolejny raz. Lekarze, którzy dokonali sterylizacji, nie byli niczym ponaglani. Mogli przekonywać do jej konieczności pacjentkę, kiedy ta doszłaby już do siebie. Lekarze podjęli jednak decyzję o życiowych dla pacjentki konsekwencjach, nie pytając jej o zdanie.
Ich nieprawdopodobnej nonszalancji nie można wytłumaczyć niczym innym, jak pogardą dla prostej kobiety ze wsi. Działanie takie w stosunku do osoby z "wyższych sfer" z pewnością nie przyszłoby lekarzom do głowy. W odniesieniu do kobiety, która nie ma nawet zębów... Tak, jestem przekonany, że brak zębów zasadniczo zmienia status Wioletty Woźnej.
Tę samą pogardę widzimy dziś w orzeczeniu prokuratury. Widzieliśmy ją wcześniej w decyzjach sądów, które odebrały córkę Woźnej, uznając, że bardziej majętni rodzice lepiej wychowają dziecko.
III RP uczy takich postaw. Pamiętamy komentarz w "najbardziej opiniotwórczej gazecie Europy" o skutych rękach transplantologa. To, co wyprawiał owymi rękami transplantolog, zasłużonego komentatora III RP nie interesowało. Oburzenie wywołało potraktowanie ważnej osoby jak każdego innego. Jak byle mohera albo gościa z ciemnogrodu.