Jego pierwszą książkę – "Miasto i psy" – palono w 1963 r. w Peru na stosach. Pisarz dał się poznać wtedy jako surowy krytyk stosunków społecznych panujących nie tylko w swoim kraju, ale w całym tym regionie świata. Nieufny był też – i takim pozostawał – wobec rozpowszechnionego wśród pisarzy latynoamerykańskich lewicowego radykalizmu, odżegnywał się od rewolucyjności a la Guevara, odrzucał marksizm. Przez cały czas, na przykład w "Raju tuż za rogiem", drążył fundamentalny dla niego temat rewolucji, jej konieczności i kosztów, jakie za sobą pociąga. Bezpośrednio zaangażował się w politykę, gdy doszedł do wniosku, że może wpływać na rzeczywistość nie tylko słowem. Poza tym, mówił w wywiadzie dla "Rz": "Pisarze mogą wnieść do polityki trochę wyobraźni, której na co dzień jej brakuje".

Denerwował się, gdy podciągano go pod "realizm magiczny", wymieniając jednym tchem z Marquezem. Nie pojmował, jak pisarz takiego formatu, z takim talentem może służyć komuś takiemu jak Fidel Castro.

W swoim ogromnym dorobku ma Llosa utwory bardzo różnorodne, niejednokrotnie ryzykował formą, zawsze jednak podejmując absolutnie żywą tematykę. W jego twórczości ścierają się odmienne cywilizacje i mentalności. Najsilniejsze jednak i najpiękniejsze jest mocne i niezmienne przekonanie Llosy o wyjątkowym znaczeniu sztuki.

W niezrównanym stopniu posiadł kunszt kreowania takiej fabuły, w której obecne są dramat, tajemnica i wielkość. Przywiązany był do XIX -wiecznej tradycji francuskiego realizmu, Flaubertowi i Hugo poświęcił całe książki.

Podobną radość po przyznaniu literackiego Nobla czułem ostatnio w 1999 roku, gdy laureatem został Günter Grass, a ja nie miałem wątpliwości, że – niezależnie od tego, co myślimy o autorze – uhonorowana została literatura prawdziwa. I to taka z najwyższym znakiem jakości.