Reklama

Gociek: Opluć Kotecką

Miało być strasznie, mrocznie i przestępczo — czyli po „pisowsku". Taki obraz wyłaniał się w 2007 roku z publikacji „Dziennika" na temat Patrycji Koteckiej i rzekomej „korupcji" w TVP

Aktualizacja: 27.06.2011 17:11 Publikacja: 27.06.2011 17:10

Dziś można spokojnie pisać „rzekomej", a nie „domniemanej", bo sąd sprawę zakończył, nie doszukując się żadnych „pisowskich przestępstw" w działalności ówczesnej wiceszefowej Agencji Informacyjnej TVP.

Tym samym opowieści byłego reportera „Wiadomości" o tym, jak to rzekomo korumpowano tam pracowników płacąc ekstra za dowalanie Platformie na zamówienie polityczne, można postawić na tej samej półce, co i inne bajki z epoki. Ach, któż je jeszcze pamięta? Zniszczony laptop Ziobry, rzekome nielegalne naciski śp. posła Gosiewskiego w sprawie budowy peronu we Włoszczowej, rzekome nielegalne podsłuchy CBŚ (rzekomo premiera Marcinkiewicza), rzekome niegospodarności urzędników Lecha Kaczyńskiego, rzekome zbrodnicze ujawnianie tajemnic przez Ziobrę Kaczyńskiemu i przez posła Mularczyka — ludności (akta IPN).

Co dziś z tego zostało? Nawet nie brudna piana. Po prostu — nic.

Warto jednak na dłużej zatrzymać się przy tak zwanej „sprawie Koteckiej" (choć tak naprawdę teraz to już „sprawa Łukasza Słapka", bo tak zwał się ów reporter pomawiający ówczesnych przełożonych). Pokazuje ona idealnie pewną metodę działania. Po pierwsze, bierze się rzecz zupełnie normalną i przez odpowiednie naświetlenie pokazuje ją jako nienormalną. Tu punktem wyjścia było to, że w redakcji „Wiadomości" TVP1 różne materiały wyceniano różnie. Dla każdego pracownika jakiejkolwiek redakcji jest to oczywista - w systemie wierszówkowym vel honoracyjnym wycenia się artykuły/materiały/relacje w zależności od sensacyjności, odkrywczości i nakładu włożonej pracy. Wiedzieli o tym doskonale także dziennikarze glanujący Kotecką za rzekomą korupcję. Wiedzieli - i co? I pstro.

Po drugie, przedstawia się ową normalną (ale już przemianowaną na "nienormalną") sytuację  jako efekt politycznych spisków i nacisków. Tu trzeba użyć słów oględnie, pisze się więc o "sytuacji bliskiej korupcji" albo że coś działo się "zapewne", "prawdopodobnie" i że "można domniemywać". Oczywiście przymiotnik "polityczny" stosuje się tylko przy działaniach ludzi, których można jakoś przypiąć do PiS. Do ludzi PO pasuje tylko słowo "odpolitycznienie".

Reklama
Reklama

Po trzecie, natychmiast używa się polityków jako wzmacniacza. Politycy paplając do kamery nie muszą już zachowywać ostrożności procesowej, której z reguły pilnują gazety, tylko plotą co im ślina na język przyniesie - im ostrzej, tym lepiej. Nie ma już czasu na rozważanie czy sytuacja "była bliska", czy "zachodzi podejrzenie". Wali się po prostu słowa "korupcja" albo "zbrodnia", ewentualnie (ostatnio modne) "Trybunał Stanu".

Wtedy nadchodzi etap czwarty - lustro. Gazety, które musiały się pilnować przy publikacji oryginalnej i formułować oskarżenia oględnie, teraz mogą pohulać, bo przecież relacjonują tylko to, co polityk powiedział. Zaś polityk krzyczał to, co opisano wyżej. Media odbijają w sobie nawzajem coraz bardziej wykrzywione gęby, niesprawdzone pomówienia urastają do rangi udowodnionych zbrodni.

A potem nadchodzi cisza. Opluta ofiara składa po cichu pozwy sądowe, procesy ciągną się latami, gdzieś w Internecie pojawi się wzmianka o pierwszej wygranej rozprawie, drugiej. Tymczasem w świetle reflektorów masakruje się inną ofiarę oskarżaną o jakąś inną zbrodnię. Czasem równie "ohydną", jak ta Patrycji Koteckiej, która była oskarżana o to, że chodzi na papierosa z innymi, "choć sama nie pali" oraz o to, że udostępnia reporterom TVP notes z telefonami do polityków.

Jedynym efektem tak zwanej "sprawy Koteckiej" - i to pokazuje, jak skuteczna jest opisana powyżej metoda i czemu naprawdę służy - jest to, że triumfować może dziś platformerski wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski, który w grudniu 2007 zapowiadał, że jak PO oczyści telewizję, to „ta pani na pewno nie będzie pracować".

Wreszcie jakaś obietnica polityczna, której Platforma zdołała dotrzymać.

Dziś można spokojnie pisać „rzekomej", a nie „domniemanej", bo sąd sprawę zakończył, nie doszukując się żadnych „pisowskich przestępstw" w działalności ówczesnej wiceszefowej Agencji Informacyjnej TVP.

Tym samym opowieści byłego reportera „Wiadomości" o tym, jak to rzekomo korumpowano tam pracowników płacąc ekstra za dowalanie Platformie na zamówienie polityczne, można postawić na tej samej półce, co i inne bajki z epoki. Ach, któż je jeszcze pamięta? Zniszczony laptop Ziobry, rzekome nielegalne naciski śp. posła Gosiewskiego w sprawie budowy peronu we Włoszczowej, rzekome nielegalne podsłuchy CBŚ (rzekomo premiera Marcinkiewicza), rzekome niegospodarności urzędników Lecha Kaczyńskiego, rzekome zbrodnicze ujawnianie tajemnic przez Ziobrę Kaczyńskiemu i przez posła Mularczyka — ludności (akta IPN).

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Reklama
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Nie będzie wojny handlowej z Ameryką
Komentarze
Michał Płociński: Zamach stanu i sfałszowane wybory, czyli rekonstrukcja rządu przegrywa ze spiskami
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Po co te dziwne aluzje, pośle Ćwik? Czy wracają czasy rechoczących wujków?
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Rekonstrukcja, czyli Donald Tusk idzie na wojnę
Komentarze
Rusłan Szoszyn: 40 minut udawania w Stambule. Dlaczego Władimir Putin nie spieszy się z końcem wojny?
Reklama
Reklama