Dlaczego porównuję kilka kolejnych wypowiedzi dotyczących planów szefa polskiego rządu? Oczywiście, politycy mają prawo zmieniać zdanie, ale nie w tym tkwi problem. Chodzi raczej o to, że Donald Tusk jest mistrzem rozwiązywania trudnych kwestii. Sęk w tym, że rozwikłuje problemy, które sam stwarza.
Nikt nie zmuszał szefa rządu do deklarowania podczas kampanii wyborczej, że po wyborach zmieni wszystkich szefów resortów za wyjątkiem pięciu. Dlaczego jednak powiedział dziewięć dni później, że ministrów nie zmieni przez trzy niemal trzy miesiące aż do końca roku – tym bardziej, że stoi to w jawnej sprzeczności z polską konstytucją? Po co mówił o prezydencji, skoro kilka miesięcy wcześniej nie zgodził się na przesunięcie terminu wyborów na wiosnę argumentując, że nie będą one przeszkadzać w prowadzeniu przez rząd prezydencji? I dalej: dlaczego mówił, że prezydent i rząd skorzystają z maksymalnych terminów przewidzianych w konstytucji, by maksymalnie opóźnić tworzenie nowego rządu i głosowanie nad nim do 6 grudnia, skoro we środę okazało się, że Tuskowi z powołaniem rządu bardzo się spieszy?
Odpowiedzi mogą być dwie. Pierwsza dotyczy koncepcji przewróconego stolika. Paweł Reszka i Michał Majewski opisali w swej książce „Daleko od miłości" ulubione zajęcie premiera, gdy nic się nie dzieje, lub – gorzej – gdy dzieje się coś niebezpiecznego dla wizerunku rządu. Premier wtedy „wywraca stolik" czyli rozpoczyna bardzo intensywną kampanię – jak walka z pedofilami, dopalaczami, kibolami itp. Mechanizm opisany przez Reszkę i Majewskiego bardzo tu pasuje: premier mnoży terminy i plącze się w deklaracjach, które są następnie na dziesiątą stronę analizowane przez komentatorów, prawników i politologów, ale wszystko tylko po to, by na końcu pokazać się jako osoba, której zależy na dobru polski, bo zdecydował wybrać się najszybszy możliwy wariant. I znów debata publiczna skupia się wokół Tuska, który zapowiada przyspieszenie. A więc rozwiązywanie problemów, które się samemu spowodowało może być sposobem kreowania wydarzeń i przejmowania inicjatywy wśród opinii publicznej.
Ale jest też i inne możliwe wyjaśnienie. By je pokazać trzeba porównać dwie wypowiedzi najbliższego współpracownika Donlada Tuska czyli Jana Wincenta Rostowskiego. Pierwsza tuż sprzed wyborów. Pod koniec września minister finansów przedstawiał założenia budżetu na przyszły rok. I bronił prognozy 4 proc. wzrostu PKB.
Tego samego dnia, w którym premier ogłosił przyspieszenie z tworzeniem rządu w wywiadzie telewizyjnym Rostowski powiedział, że jednym z przygotowywanych przez rząd wariantów przyszłorocznego budżetu jest... ujemny wzrost PKB na poziomie -1 proc.
Skąd różnica pięciu punktów procentowych w założeniach sprzed i po wyborach? Zgoda, w międzyczasie doszło de facto do bankructwa Grecji i skokowego obniżenia wiarygodności finansowej Włoch. Tylko czy polski resort finansów pod koniec września nie wiedział co się święci na południu Europy? A może nie chciał wiedzieć?