Nawet postkomunistyczna lewica tylko tuż po powieszeniu krzyża,  a i wtedy dość rachitycznie, protestowała przeciw chrześcijańskiemu symbolowi w sali obrad. Potem najwyraźniej pogodziła się z tym,  że w Polsce trudno rozdzielić sprawy państwowe i narodowe od wiary i Kościoła. I zrozumiała, że jeśli chce zdobyć w Polsce władzę, to atak na krzyż jej się nie opłaci.

Ruch Palikota to, w sensie ideowym, już inne pokolenie lewicy. Jego lider od lat uprawia swego rodzaju polityczną pornografię, budując własną pozycję na skandalu, obrażaniu ludzi i ważnych dla nich wartości. To właśnie skandalowi – a nie wyrażaniu jakichś poglądów – służyć miało zarówno wymachiwanie gumowym penisem, jak i epatowanie w telewizji obciętym świńskim łbem, a także wystawienie na listach wyborczych zdeklarowanego geja oraz transseksualisty.

Palikot doskonale wie, że w taki sposób nie zdobywa się powszechnej sympatii i sejmowej większości. Ale też pamięta, że rewolucji nigdy nie dokonuje większość, ale małe, hałaśliwe i zdeterminowane grupki, które potrafią owej większości narzucić swoje zdanie. To dlatego politycy Ruchu Palikota dziś "hałasują" w sprawie sejmowego krzyża.

Wszystko wskazuje jednak na to, że większość Sejmu – w tym także rządząca Platforma Obywatelska  – w tym przypadku rewolucjonistom nie ulegnie. I to nie z powodu czterech właściwie jednomyślnych ekspertyz prawnych mówiących,  iż krzyża z sali obrad usuwać nie należy, ale dlatego, że PO – w odróżnieniu od Janusza Palikota  – walczy o utrzymanie całej puli władzy w Polsce.

Niezależnie od motywów, jakimi się kierują politycy Platformy, broniąc krzyża, stają po dobrej stronie. Nie tylko po stronie chrześcijańskiej tradycji, w której krzyż symbolizuje przede wszystkim poświęcenie oraz miłość Boga do ludzi, ale też po stronie swobód obywatelskich gwarantujących prawo do publicznego manifestowania wszelkich przekonań. Także religijnych.