Dla efektu finalnego nie ma to większego znaczenia: PO może ponieść poważne straty polityczne z powodu kłopotów IPN.
Panuje teza, wynikająca z badań i doświadczenia, że nie ma już przepływu wyborców między Platformą a PiS. Wydawałoby się więc, że PO nie ma już wyborców prawicowych i antykomunistycznych. Zatem może robić, co chce z IPN, bo interesuje ją tylko lewica.
Pogląd ten nie jest słuszny. Wielu wyborców centroprawicowych cały czas głosowało na PO, o czym może świadczyć rewelacyjny wynik wyborczy Jarosława Gowina, dobre wyniki Marka Biernackiego, Jacka Żalka, Ireneusza Rasia i wielu im podobnych posłów. Emocje anty-PiS-owskie są wśród nich na tyle silne, że nie przerzucą swych głosów na partię Jarosława Kaczyńskiego. Mogą za to, urażeni sprawą IPN, przestać deklarować poparcie dla PO. Zaś zamach na instytucję będącą ważnym symbolem może mobilizować tych wyborców, którzy wyznając prawicowe wartości z jakichś powodów byli obrażeni na Kaczyńskiego. Pamiętajmy, że w wyborach 2007 r. i 2011 r. ważną rolę w ostatecznym ich wyniku odegrał czynnik frekwencji.
Dziś widać też, że PO nie musi bać się przegranej z lewą stroną. Notowania SLD i Ruchu Palikota wskazują wyraźnie, że nie stamtąd może przyjść klęska. Główna konkurencja to nadal PiS. Jeśli PO z kimś może przegrać, to z Kaczyńskim, a nie z Millerem czy Palikotem.
Ktoś powie, że do wyborów jeszcze daleko. To prawda, ale jednocześnie w PO toczy się zażarta walka, która na zewnątrz wygląda jako bój liberałów z konserwatystami o sprawy obyczajowe. To nie jest spór pozorny, ale w jego tle trwa walka środowiska Grzegorza Schetyny o odzyskanie wpływów. Wiele poszlak wskazuje, że tamta frakcja postawiła sobie za cel wypchnięcie z PO, pod pretekstem walki o ideologię, grupy konserwatywnej. Zatem obok sprawy IPN może być wiele zdarzeń nie do zaakceptowania przez prawicową część elektoratu PO.