Nawet gdy spojrzymy na plan prac najbliższego, pierwszego po wakacjach, posiedzenia Sejmu, zobaczymy coś, co dopiero miało być rozgrzewką przed rozpoczęciem „prawdziwej" polityki. Plan obowiązuje nadal, ale nijak się ma do prawdziwej agendy. Tę bowiem określa co innego.
Z pewnością katalizatorem jest afera Amber G., jak niektórzy dowcipnie ją nazywają. Na miejscu Donalda Tuska można rzec, że trwa za długo. Wbrew naiwnym nadziejom niektórych jego przeciwników nic nie wskazuje, aby go zniszczyła. Ale powoli upuszcza mu krew. Tusk słabnie.
Jest oczywiste, że chce z tego skorzystać opozycja. Większość opinii publicznej widzi tu jedynie prostą linię frontu: PiS kontra PO. Dwie monolityczne siły. Tak nie jest. Co więcej, nie jest to dzisiaj największe zagrożenie dla premiera i jego ekipy. Owszem, gdyby były wybory, to trzeba byłoby się liczyć z przegraną. Tych jednak prędko nie będzie.
Afera sprawiła, że testowana jest nowa gwiazda PO. Jarosław Gowin musi się wykazać, sprawdzając i rozliczając dziwne przypadki w pomorskim wymiarze sprawiedliwości, które umożliwiły bezkarność Marcinowi P. Ryzykuje kompromitacją, jeśli źle to zrobi, oraz wojną, jeśli się okaże, że trzeba będzie naruszyć interesy tamtejszych polityków Platformy. W każdym przypadku jego porażka zmieni układ sił w partii.
Dlatego tak pilnie przygląda się temu wszystkiemu Grzegorz Schetyna. W jego interesie jest porażka Gowina, bo to dziś jedyny konkurent w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach. Tak samo w interesie Schetyny jest osłabienie Tuska, bo tylko wtedy będzie mógł wrócić do rządu. Jeśli w najbliższych dniach usłyszymy, że jacyś posłowie PO chcą bardzo liberalnych rozwiązań w sprawie in vitro czy związków partnerskich, to możemy być pewni, iż nie chodzi im o to, aby teraz właśnie głośno wyrazić swe poglądy. I nawet nie o to, aby „grillować" konserwatywnych kolegów. Idzie o to, aby rozbujać łajbę i zmusić jej kapitana do ustępstw.