Efekt? Marnotrawstwo publicznych pieniędzy i talentów. A także złe wybory młodych ludzi dotyczące ich dalszej edukacji i w konsekwencji emigracja.

W raporcie czytamy m.in., że uczniowie w Kanadzie już w wieku 14 lat mogą w ograniczonym zakresie samodzielnie wybierać przedmioty, jakich chcą się uczyć. W Danii przedmioty fakultatywne mogą wybierać 13-latkowie, a w Hiszpanii 12-latki. Wszystko to ma służyć większej odpowiedzialności uczniów za ich przyszłość i dawać im możliwości indywidualnego rozwoju i kucia własnej ścieżki edukacji. W szkołach funkcjonują też profesjonalni doradcy, którzy pomagają uczniom w ich wyborach. Chodzi o to, by podejmowali dobre decyzje o przyszłości zawodowej i kierunku dalszej edukacji. W Polsce natomiast uczniowie funkcjonują w sztywnych ramach narzucanych im przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Kolejny raz okazuje się, że bezgraniczna jest wiara urzędników, że oni wiedzą lepiej niż ludzie, co jest dla nich najlepsze.

Minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz chwalił się wczoraj, że bezrobocie zmalało w sierpniu do 13 proc. Spada szósty miesiąc z rzędu i jest to faktycznie dobra informacja. Tyle że bez pracy wciąż jest 2,1 mln Polaków i nie są to spadki na miarę naszych oczekiwań. Wysokie bezrobocie utrzymuje się też wśród młodych, mimo że wysłaliśmy całą ich armię, by budowali dobrobyt na innych zielonych wyspach.

W tej sytuacji rząd powinien wziąć sobie do serca, by uczniów przygotowywać lepiej do tego, jaki zawód będą wykonywać. To nie tylko zapobiegnie dramatom ludzi, którzy kończą studia i nie wiedzą, co ze sobą zrobić, ale także obniży wydatki na pomoc socjalną czy zasiłki dla bezrobotnych. Tyle że z MEN powinna odejść minister Krystyna Szumilas. Nie raz już  udowodniła, że jej „reformy" kończą się zwykle niepiękną katastrofą.