Marsz Niepodległości widziany z perspektywy rowerzysty przebijającego się z Pragi do centrum Warszawy koło godz. 11 we wtorek, czyli długo przed jego rozpoczęciem, wygląda zupełnie inaczej niż później, gdy w świetle rac, szumie łopotów flag, odgłosie okrzyków, uczestnicy przekraczają Wisłę przez most Poniatowskiego, zmierzając na Pragę.
Teraz ruch jest w drugą stronę. Z aut zaparkowanych na wielkim parkingu przed Stadionem Narodowym wypakowują się przyjezdni. Całe rodziny, dzieci już z biało-czerwonymi szalikami na szyjach, dorośli z flagami. Pomysł na zostawienie tu auta jest dobry, bo przecież marsz ma się na błoniach stadionu zakończyć. Ale teraz trzeba przedostać się na lewą stronę Wisły.
Niestety, choć do marszu jeszcze trzy godziny, tramwaje na drugą stronę już nie jeżdżą. Czyli trzeba przejść długi most na nogach.
„Broń jest?”, „Pirotechnika jest?”
W stronę Mostu Poniatowskiego idzie dużo grup młodzieży 16-17-letniej, chłopcy z wpiętymi kotylionami i dziewczyny w biało-czerwonych czapkach. Przejdą tędy przez Wisłę, o ile policja ich przepuści, bo aut nie przepuszcza. Rowerzystów niestety też nie. Grupy nadchodzą ze wszystkich stron, nie jest bardzo zimno, humory dopisują. Do sympatycznego nastroju dostosowują się nudzący się policjanci, których jest po praskiej stronie mostu dużo jak nigdy – choć marsz dotrze tu dopiero za kilka godzin. Zatrzymują niektóre grupy, ale ich zagadywanie: „Broń jest?”, „Pirotechnika jest?” – raczej zachęca do pogawędki niż brzmi groźnie. Zajęci przekomarzaniem się z dziewczynami w biało-czerwonych kokardach we włosach nie zwracają uwagi na przechodzącą dynamicznym krokiem ekipę młodych mężczyzn z drzewcami w dłoniach.
W meczowych szalikach, z flagami, większe i mniejsze grupy, dzieci, młodzież i dorośli idą na Marsz Niepodległości.