To śpiewka znana od lat, szczególnie lubiana przez polityków i sympatyków PO za pierwszej kadencji premiera Donalda Tuska. Gdy coś dzieje się źle, należy szybko zrzucić winę na poprzedników, którzy rządzili dwa lata. Ostatnio szef sztabu PO europoseł Tadeusz Zwiefka tak tłumaczył nieudany kontrakt na pociągi Pendolino (przetarg został rozstrzygnięty za rządów PO i był przez opozycję krytykowany):
- Przyznam, że jeśli miałbym mieć jakiekolwiek zarzuty do tego rządu to tylko takie, że w momencie, kiedy rząd PO-PSL obejmował władzę, to pozostawił we władzach spółki PKP tych ludzi, których obsadził tam PiS, którzy zaczęli przygotowywać kontrakt z Pendolino i doprowadzili go do końca - przekonywał.
Politycy PiS oburzyli się (i słusznie) takim postawieniem sprawy po siedmiu latach rządów kolegów Zwiefki. To nie znaczy, że metody sobie nie pożyczyli. Wszak oni też mają rywali o dużo mniejszym potencjale medialnym.
Rzecznik PiS Adam Hofman stanął dziś przed niełatwym zadaniem. Jego partia przegrała wybory europejskie o włos, zdobyła tyle mandatów co PO, a on sam nie oszczędzał się w kampanii. A mimo to dziś musi odpierać ataki, bo zabrakło 0,3 puntu procentowego, by odbierać gratulacje.
Tłumaczył, więc Hofman w Radiu Zet, bo PiS wygrałoby wybory gdyby nie "separatyści", czyli "ludzie, którzy powychodzili z PiS i pozakładali prawicowe partie". PiS zabrakło 24 tys. głosów, by wyprzedzić Platformę. Trzy razy więcej zdobył w Małopolsce Zbigniew Ziobro. I gdyby wystartował z list PiS, to faktycznie Hofman mógłby opowiadać o wygranym o włos zwycięskim boju.