Nowa pani premier w swoim wystąpieniu zaprezentowała się w roli dobrej matki – pogłaskała po głowie wszystkie dzieci – i górników, i rolników, i weteranów wojennych, i seniorów, i młodych rodziców. Każdemu obiecała lizaka, ale dodała, że najpierw wszyscy muszą odrobić lekcje, a tak naprawdę to lizaki będą, jak tata wróci z pracy.

Wszyscy się spodziewali, że przed serią wyborów pani premier skupi się na obietnicach. Ale nikt nie przypuszczał, że obieca tak wiele tak wielu. Co prawda wspomniała mimochodem, że realizacja obietnic nastąpi gdzieś około 2016 roku i później, czyli już po wyborach parlamentarnych, ale wyborcy na takie niuanse nie zwracają uwagi i mogą być niezadowoleni, gdy za rok nic z wczorajszego exposé nie zostanie wdrożone.

Dlatego byłoby lepiej, gdyby pani premier zamiast wachlarza obietnic przedstawiła kilka realistycznych celów. Jej exposé zabrzmiałoby i poważniej, i wiarygodniej. Tymczasem usłyszeliśmy coś na każdy temat. A na dodatek jeszcze słowo o autostradach, obwodnicach i drogach ekspresowych, czego już żaden wyborca nie chce słuchać, odkąd Donald Tusk obiecał tysiące kilometrów autostrad, z czego wiele pozostało na papierze.

Ale skoro pani premier postawiła na plany długofalowe, to szkoda, że zapatrzyła się w swojego poprzednika, ?i tak jak Donald Tusk, nie przedstawiła swojej wizji Polski. Bo składanie obietnic, których data realizacji przypada na okres po końcu kadencji, nie jest równoznaczne z wizją polityczną.

Wypadałoby więc powiedzieć, jaki skutek chce się osiągnąć, inwestując publiczne pieniądze np. w zagraniczne studia dla polskiej młodzieży. I czy planując urlopy macierzyńskie dla grup, które nie miały tego prawa, czyli dla rolników, bezrobotnych lub studentów, chce się poprawić tylko doraźnie ich sytuację materialną, czy również wskaźniki demograficzne. Bez wyjaśnienia tych spraw exposé sprawiało wrażenie przedwyborczego koncertu życzeń, a nie planu dla Polski.