Opozycja zamiast śmieszkować z Jarosława Kaczyńskiego, który zamierza wystartować do Sejmu spoza Warszawy, powinna przyjrzeć się motywom tej decyzji, która może się dla niej okazać bardzo niebezpieczna. Z pewnością twierdzenie o tym, że prezes PiS stchórzył przed Donaldem Tuskiem i nie chce się z nim zmierzyć w stolicy dobrze wpływa na samopoczucie wyborców i polityków opozycji. Tyle tylko, że ruch, który najprawdopodobniej wykona Jarosław Kaczyński, może przełożyć się na wygraną PiS.
Dlaczego wyborów nie wygrywa się w Warszawie, tylko w terenie?
To wszak były szef PO Grzegorz Schetyna, chwilowo odstawiony na boczny tor na liście senackiej z Wrocławia, stwierdził kiedyś, że wyborów nie wygrywa się w Wilanowie, ale w Końskich. Doskonale wie to też PiS. I nie chodzi tu wyłącznie o to, że Warszawa nie jest reprezentatywna dla całej Polski. Raczej chodzi o to, że system wyborczy jest bardzo skomplikowanym mechanizmem.
Świetnie wyjaśnił to wszystko mój redakcyjny kolega Artur Bartkiewicz. Najkrócej rzecz ujmując, wynik wyborów nie zależy jedynie od procenta głosów, jaki dana partia dostaje w skali kraju, ale od liczby głosów, które dostała w poszczególnych okręgach.
Czytaj więcej
Jarosław Kaczyński potwierdził, że nie wystartuje w wyborach parlamentarnych w Warszawie, gdzie kandydował w wyborach przez ostatnie 32 lata. Spekuluje się, że prezes PiS otworzy listę Prawa i Sprawiedliwości w okręgu kieleckim. Co PiS może na tym zyskać?
Wzmocnienie list wyborczych w różnych, mniejszych od stolicy, okręgach może sprawić, że na końcu PiS – przy takim samym wyniku procentowym w skali kraju – dostanie kilka, kilkanaście a może nawet 20 albo 30 mandatów więcej. Bo – jak świetnie pokazuje Bartkiewicz – mandaty rozdzielane są w poszczególnych okręgach wyborczych. I – jak wylicza – w Warszawie, która delikatnie rzecz ujmując, nie jest ostoją PiS, bardzo popularny w elektoracie prawicy Kaczyński nie przyniesie własnej partii szczególnego uzysku. A startując w Kielcach, mógłby partii przynieść nawet dwa mandaty więcej.