Kilka dni temu, gdy jechaliśmy całą rodziną samochodem i zbliżaliśmy się do przejścia dla pieszych, do którego podchodziło dziecko, zarówno my, jak i kierowca z naprzeciwka, zwolniliśmy, by ustąpić pieszemu dziecku pierwszeństwa. – Ależ czasy się zmieniły, na lepsze – zauważyła żona i odetchnęła z ulgą, myśląc o bezpieczeństwie naszych dzieci, które same chodzą do szkoły. I za tę zmianę, którą uważam za wręcz cywilizacyjną, jestem gotów chwalić rząd Mateusza Morawieckiego, który pierwszeństwo pieszych na pasach ogłosił w swym exposé po ostatnich wyborach w 2019 roku. Choć jednocześnie nie zrealizował złożonej wówczas obietnicy dopuszczenia samochodów z minimum czterema pasażerami do możliwości korzystania z buspasów, co jako członek wielodzietnej rodziny również odebrałem pozytywnie, ale to była sprawa mniejszej wagi.
Wprowadzono wyższe kary za łamanie przepisów drogowych, co uspokoiło temperamenty kierowców, ale inne zmiany są opóźniane w nieskończoność
Z niepokojem jednak obserwuję przedwyborcze majstrowanie przy innych przepisach, które miały zwiększyć bezpieczeństwo na drogach. Bo owszem, wprowadzono wyższe kary za łamanie przepisów drogowych, co uspokoiło temperamenty kierowców, ale inne zmiany są opóźniane w nieskończoność. Gdy rząd zastanawiał się, czy nie wprowadzić przepisu o odbieraniu prawa jazdy na trzy miesiące za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 50 km/h, również poza terenem zabudowanym, zaprotestowała Solidarna Polska. – To dla nas nieakceptowalne. Nasz elektorat mieszka w małych miasteczkach i na wsi, gdzie często nie kursuje PKS, a utrata prawa jazdy oznacza koniec możliwości zarobkowania – tłumaczył trzy lata temu jeden z polityków SolPol „Rzeczpospolitej”. Tamta zmiana wylądowała więc w koszu.
Czytaj więcej
Posłowie chcą przywrócić możliwość anulowania punktów karnych po roku i kursy umożliwiające ich redukcję.
Rząd zaproponował też konfiskatę samochodów pijanych kierowców, ale wprowadzenie tego pomysłu w życie odsunięto na czas po wyborach. Teraz okazuje się, że pod naciskiem branży transportowej sejmowa komisja chce utrzymać patologię polegająca na tym, że można de facto za pieniądze zredukować liczbę punktów karnych, które miałyby też zerować się po roku, a nie po dwóch. W obawie przed głosami kierowców poprawka ma szanse zostać przegłosowana. Niby logiczne, po co drażnić przed wyborami ludzi, którzy łamią przepisy i uważają, że bezpieczeństwo na drogach to jakaś lewicowa fanaberia. Wszak zabici w wypadkach głosu nie mają i rządzących nie ukarzą przy wyborach za brak determinacji w walce o bezpieczeństwo na drogach. A kierowcy, owszem, mogą się zezłościć na polityków, którzy o bezpieczeństwie myślą.