W najnowszym sondażu IBRiS dla „Rz” wynik Prawa i Sprawiedliwości jest lepszy niż dwa miesiące temu, a więc jeszcze sprzed rozpoczęcia wojny, o niecałe 2 punkty procentowe. To sygnał kilku problemów. Przede wszystkim wcale tak mocno nie zadziałał efekt jednoczenia się wyborców przy partii rządzącej w sytuacji wojny. Ponad miesiąc po rozpoczęciu inwazji emocje opadły. Mimo że wojna jest wciąż tematem numer jeden w serwisach informacyjnych i rozmowach prywatnych, to Polacy w jakiś sposób już się z nią oswoili. I choć po drodze była wizyta amerykańskiego prezydenta, wiceprezydent, sekretarza obrony i sekretarza stanu oraz dwóch tuzinów ważnych polityków z całego globu, choć wydawało się, że 24 lutego nasz cały dotychczasowy świat stanął na głowie, to poparcie dla partii rządzącej wcale tak dramatycznie nie wzrosło.
Czytaj więcej
Po chwilowym wzroście poparcia dla PiS, notowania partyjne powracają do poprzednich proporcji.
Drugą złą wiadomością, jaka się z tym wiąże, jest fakt, że coraz mocniej wraca do nas codzienność – szalejąca inflacja, niepokojące sygnały płynące z gospodarki i trudy codziennego życia. Zrozumiała to Platforma Obywatelska, której szef Donald Tusk ruszył w objazd po Polsce, by rozmawiać ze zwykłymi Polakami. Zrozumiał to również rząd PiS, ogłaszając wycofanie się z części podatkowego chaosu, jaki zafundował nam, wprowadzając Polski Ład. A na dodatek zapowiedział obniżkę podatków. Polityka wciąż jeszcze po części funkcjonuje w trybie awaryjnym, ale to codzienne, przyziemne problemy Polaków będą dla PiS znacznie większym zagrożeniem niż aktywność opozycji.
Trzecim problemem PiS, co może brzmieć paradoksalnie, jest zwycięstwo Viktora Orbána, a ściśle rzecz biorąc, jego styl wygrywania. Premier Węgier, stwierdzając, że Fidesz wygrał z wieloma wrogami, wśród których wymienił prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, szczególnie w dniu, w którym świat obiegły zdjęcia dowodzące zbrodni wojennych, których rosyjskie wojska miały dopuścić się na ukraińskich cywilach w Buczy, Irpieniu i Hostomelu, premier Orbán stał się w pewnym sensie trędowaty. Zresztą jego zachowanie od początku wojny jest dwuznaczne. Dlatego im mocniej PiS krytykuje Putina, w tym trudniejszej sytuacji stawia się, trwając w sojuszu z Orbánem. Premier Mateusz Morawiecki w poniedziałek kilkakrotnie nazywał reżim na Kremlu mianem faszystowskiego. Z kolei Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Sieci” stwierdził, że Putin, atakując Ukrainę, wypowiedział wojnę Zachodowi. Analogicznie rzecz ujmując, skoro wrogiem Orbána jest Zełenski, to znaczy, że staje po stronie Putina. W związku z tym zachowanie węgierskiego lidera raczej zawęża, niż poszerza pole manewru PiS w polityce europejskiej. A równocześnie daje krytykom rządu mocne karty do rąk.
Na dodatek partia rządząca ma rozbieżne interesy niż węgierski Fidesz. Polska chce uruchomić pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy i wieloletniego budżetu unijnego. Fundusze dla Budapesztu stoją pod znacznie większym znakiem zapytania, gdy tymczasem PiS gotów jest się nawet cofnąć w sporze z Brukselą i zlikwidować Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, o którą toczy się spór. I być może pytanie nieustannie zadawane przez Kaczyńskiego i Morawieckiego Niemcom oraz Francji oraz snucie przez prezesa PiS opowieści o zamachu w Smoleńsku mają przekonać twardogłowych wyborców, że mimo prób porozumienia z Brukselą to wciąż ten sam, podnoszący Polaków z kolan PiS. Walczący z wrogami polskiej suwerenności.