Przemówienie było jakby z innego świata, nie tego znanego nam z codziennej polskiej praktyki, zgodnie z którą wszystko musi być skierowane przeciw wrogom politycznym. Było pełne patosu i wzruszające. Bardzo ludzkie. Oddawało cześć bohaterom powstańczego zrywu polskich Żydów w 1943 roku. Ale się do tego nie ograniczyło.
Ronald Lauder potraktował rocznicę kluczowego dla społeczności żydowskiej i dla Izraela wydarzenia sprzed 75 lat jako okazję do przedstawienia manifestu dotyczącego przyszłości stosunków żydowsko-polskich.
Przyszłość jest uzależniona między innymi od interpretacji przeszłości. A Lauder ocenił najbardziej tragiczny rozdział historii, drugą wojnę światową i jej konsekwencje, uwzględniając wrażliwość znacznej części Polaków. Mówił o szczególnej więzi dwóch powstań, do których doszło w tym samym mieście – tego na terenie getta z 1943 roku i późniejszego o rok na terenie prawie całej Warszawy. Postawił obok siebie ich bohaterów, polskich Żydów i polskich chrześcijan.
Wyraźnie powiedział, że Polska wpadła z jednej okupacji, niemieckiej, pod drugą, radziecką. Nie jest to narracja powszechna w środowiskach żydowskich. Rosja zwalcza ją jako rzekomo fałszującą historię, wykorzystując też do tego pochodzących z ZSRR Żydów w Izraelu.
Niecodzienność czwartkowego wystąpienia polega też na tym, że było ono oderwane od wydarzeń ostatnich tygodni. Tak jakby Lauder chciał podkreślić, że kryzys w stosunkach między Polską a Izraelem, Polską a USA i Polską a Żydami na świecie, wywołany przez ustawę o IPN, jest chwilowy. Zwłaszcza w porównaniu z tysiącletnim współżyciem Żydów i Polaków na jednej ziemi, a także z czasem, który upłynął od powstania w getcie.