Nie kryje rozgoryczenia Piotr Pacewicz, wicenaczelny "Gazety Wyborczej", która we wspieranie projektu bardzo się zaangażowała. Przyczyny marnego wyniku upatruje w nieumiejętności zmobilizowania się środowisk, a które gazeta oddziałuje. Może niesłusznie? Może przyczyna jest gdzie indziej?
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/12/20/schizofrenia-parytetoidalna/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Osobiście w ogóle słabo jestem przekonany do tezy, że większa obecność kobiet w polityce przełoży się na jej lepszą jakość. Może sprawić raczej, że jeszcze więcej dziedzin życia publicznego zacznie wyglądać jak Warszawa pod rządami Hanny Gronkiewicz-Waltz albo polska służba zdrowia pod rządami Ewy Kopacz. Obie panie zdobyły swe stanowiska bez parytetu – pierwszą wybrała oszalała z nienawiści do Kaczyńskich warszawka tylko po to, by na złość im odmrozić sobie uszy, a drugą premier wypromował w jakimś niepojętym odurzeniu. Ale dają one przedsmak tego, do czego parytet mógłby doprowadzić.
Jest zresztą na to przykład doskonały – szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton. Na dyplomacji się nie zna i nigdy nie miała z nią do czynienia, walorów nie posiada żadnych, ale rozliczne parytety wypełnia doskonale, i to był jedyny powód jej nominacji. Ta sama "Gazeta Wyborcza", relacjonując przesłuchanie pani Ashton przez stosowną komisję europarlamentu, użyła w tytule słowa "kompromitacja". Wszyscy to przyznali - parytetowa eurominister to kompromitacja. Kompromitacja przecież nie niczego innego, tylko myślenia parytetami właśnie!
Jak może ta sama gazeta stwierdzać tę kompromitację i – jednocześnie, zupełnie jej nie zauważając, intensywnie parytet promować? I co nam to mówi o jej redaktorach?