Najbliższa dekada będzie kluczowa. Jeśli w tym czasie nie uda się radykalnie powstrzymać emisji dwutlenku węgla i zapewnić, że ocieplenie klimatu nie przekroczy 2 stopni Celsjusza powyżej czasów sprzed rewolucji przemysłowej, susze czy gwałtowne powodzie staną się codziennością, pociągając za sobą masowe migracje i upadek najsłabszych państw.
Do niedawna wydawało się to dla wielu abstrakcją. Żyliśmy w złudzeniu, że dzięki rzekomo rozwiniętej cywilizacji zdołamy utrzymać przyrodę pod kontrolą. Pandemia kazała jednak radykalnie zweryfikować to założenie. Pokazała, jak kruche są systemy gospodarcze i polityczne zbudowane przez człowieka. Dziś znacznie łatwiej sobie wyobrazić, że Covid-19 może być tylko wstępem do znacznie większej katastrofy, jeśli szybko nie zadbamy o środowisko.
Chyba nigdzie ta ewolucja nie obrała tak radykalnego wymiaru jak w Stanach Zjednoczonych. Rok temu w Białym Domu urzędował prezydent, dla którego miarą wszystkich decyzji był zasadniczo zysk na krótką metę. Dziś jego następca zaangażował się jednak w program ograniczenia w ciągu dziewięciu lat emisji dwutlenku węgla o połowę w stosunku do 2005 r., Jego koszt zamknie się gigantyczną kwotą 2,5 biliona dolarów. Dla porównania: zjednoczenie Niemiec kosztowało 1,5 biliona dolarów.
Ale skutki zniszczenia środowiska zaczynają sobie też uświadamiać ci, którzy trują dziś najbardziej: Chiny. Xi Jinping nie tylko przyjął zaproszenie na szczyt klimatyczny zwołany przez Bidena, ale też zadeklarował, że do 2030 r. jego kraj osiągnie szczyt emisji, a w 2060 r. stanie się z punktu widzenie emisji dwutlenku węgla neutralny.
To wszystko stawia w złym świetle Polskę. Na forum unijnym nasz kraj od lat robi co może, aby pozostać w ogonie państw dbających o środowisko. Teraz ten mało zaszczytny tytuł może uzyskać także na forum globalnym. Na dzień przed wystąpieniem na szczycie prezydenta Andrzeja Dudy wciąż nie było wiadomo, kiedy i Polska może stać się krajem neutralnym klimatycznie. Pod tym względem daliśmy się więc wyprzedzić nawet Chinom.