W Berlinie czy Brukseli będą zapewne witani jak zbawcy po nielubianych braciach Kaczyńskich. Mogą z łatwością wpisać się w schemat panny nieurodziwej, ale za to sympatycznej i zawsze uśmiechającej się do partnerów z UE.
Z drugiej strony stoją "kandydaci aktywni". Rozumieją oni, że skończył się czas aspirowania do NATO i UE. Że pora na bardziej samodzielne uczestnictwo w debatach nad kształtem Europy. Politycy ci unikają wprawdzie szorstkości Jarosława Kaczyńskiego, ale potrafią twardo bronić polskich interesów.
Takie cechy kojarzą się z kandydaturami Jacka Saryusza-Wolskiego i Radka Sikorskiego. To tacy ludzie mogą pomóc Donaldowi Tuskowi w stworzeniu jego własnej polityki zagranicznej, a nie w odtwarzaniu dyplomatycznego imperium Bronisława Geremka.
Takie pomysły nie zachwycą zapewne korporacji fachowców z MSZ z lat 90., którzy na łamach jednej z uczynnych gazet już zapowiadają triumfalny powrót. Co więcej, bez żenady z nazwiska wskazują, kogo chcą z MSZ wyrzucać, ogłaszając plany personalnej wendety.
PO deklaruje, że chce poprawić to, co za rządów minister Anny Fotygi jej się nie podobało. Ma do tego prawo. "Rzeczpospolita" też nieraz krytykowała szefową dyplomacji. Ale trzeba przyznać, że w ciągu ostatnich dwóch lat Polska pokazała, iż nie można pomijać jej przy europejskim stole. Minister Fotyga wprowadziła do MSZ wielu nowych ludzi. Coś się ruszyło w zaskorupiałym mikrokosmosie naszej dyplomacji.