Teza ta potrzebna była spin doktorom Platformy, by odwrócić uwagę od coraz jaśniejszego faktu: rząd Donalda Tuska nie wprowadza właściwie żadnych reform, bo jego najważniejszym celem jest zdobycie prezydentury dla szefa. Kwestia ta stała się już jasna także dla obserwatorów zagranicznych. Ostatnie dni przyniosły kilka publikacji w prasie europejskiej, chwalących - jak "The Economist" – gabinet Tuska za prezencję i... chyba tylko za to. "Wyglądając sympatycznie, ale nie robiąc niczego" – to wymowny tytuł tekstu o polskim rządzie, w którym czytamy: "jednym z celów Donalda Tuska jest ubieganie się o urząd prezydenta na późniejszym etapie, a nie podejmowanie śmiałych działań rządowych".
Z kolei "Der Spiegel" w artykule "Strategia miłości" drukuje takie słowa: "Po ponad pół roku ustawicznych uśmiechów Polacy żądają od Tuska czynów. Ale mimo że PO tworzy z PSL stabilną koalicję i może być dumna z 5-procentowego wzrostu gospodarczego, premier nie zabrał się jeszcze do żadnej z koniecznych reform", po czym puentuje: "Premier Tusk woli nic nie robić – w końcu w 2010 roku sam chce zostać głową państwa".
Tymczasem rząd nie traci dobrego humoru. Grzegorz Schetyna, najważniejszy po Tusku polityk Platformy, zapowiadał w piątek, że w lipcu albo w sierpniu będzie ocena ministerstw. Jednocześnie zaprzeczył, by zapowiadały się jakieś poważniejsze korekty w funkcjonowaniu gabinetu: "Uważam, że ten rząd się obroni swoją pracą, pomysłami i determinacją we wprowadzaniu zmian".
Takie próby zaczarowania rzeczywistości budziłyby pewnie śmiech, gdyby nie to, że są całkiem skuteczne. Wyborcy są wciąż "usypiani" "polityką miłości" i świadomie realizowaną przez rządowych specjalistów od marketingu strategią odwracania uwagi od nicnierobienia rządu. Zresztą czas im sprzyja – Euro 2008, burza wokół publikacji IPN o przeszłości Lecha Wałęsy czy zaczynające się wakacje zmniejszają zainteresowanie poczynaniami ekipy Tuska.
Być może stratedzy PO liczą, że tak można będzie "dojechać" do wyborów prezydenckich. Niestety, marnowany jest przy tym dobry czas na gruntowne reformy. Szkoda, że ambicje prezydenckie jednego polityka z Gdańska dyktują to, co rząd może podjąć. Znów – tak jak przy storpedowaniu pomysłu utworzenia koalicji PO – PiS, partykularne interesy i osobiste ambicje stoją ponad dobrem kraju.