Reklama

Kanclerz Merkel: dla każdego coś miłego

Gdy cztery lata temu przed poprzednimi wyborami do Bundestagu Angela Merkel gościła na zjeździe ziomkostw, politycy CDU przekonywali naszych dyplomatów, że to czysta kalkulacja. Chadecja i SPD w wyborczym wyścigu szły wtedy łeb w łeb, więc – jak tłumaczono – pani Merkel nie mogła się narazić na zarzut, że nie zadbała o głos "wypędzonych".

Publikacja: 23.08.2009 20:39

Dziś, miesiąc przed kolejnymi wyborami do niemieckiego parlamentu, CDU przegania SPD w notowaniach różnicą aż 14 punktów procentowych. Wydawałoby się więc, że niemieccy chadecy nie muszą już drżeć o głosy ziomkostw. Jednak pani kanclerz karnie stawiła się na Dniu Stron Ojczystych.

W jej obecności szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach powtórzyła ulubione zarzuty – że pierwsze wypędzenia Niemców z Polski miały miejsce już po I wojnie, gdy z naszego kraju wygnano milion Niemców, czy że ślady planów wyrzucenia ludności niemieckiej z Czech sięgają XIX wieku. Zadeklarowała też, że po wyborach ona i sojusznicy wrócą do kwestii jej obecności w radzie "Widocznego znaku" mającego upamiętnić wojenne i powojenne wysiedlenia Niemców.

Wobec tych agresywnych wypowiedzi pani kanclerz nie zdobyła się na polemiczny ton. Nie skorzystała ze swojej mocnej pozycji politycznej, aby wskazać, co może niepokoić w retoryce ziomkostw, lub poprosić szefową Związku Wypędzonych, aby raz na zawsze zamknęła temat swojej obecności w "Widocznym znaku". Angela Merkel nie nawiązała nawet w żaden specjalny sposób do rocznicy września 1939 roku. Jej przemówienie zostało doskonale wymodelowane. Pełno w nim było zarówno rytualnych pochwał dla pani Steinbach, jak i kierowanych ku sąsiadom zapewnień, że nie będzie "rozdrapywania ran" i pisania historii na nowo.

Niemiecki tygodnik "Der Spiegel" słusznie nazwał jej mowę szpagatem między troską o wiernych wyborców CDU a troską o to, by nie zadrażnić relacji z Warszawą tydzień przed rocznicą wybuchu II wojny światowej.

Szefowie kampanii szefowej CDU mogą być zadowoleni. Pani kanclerz zdobyła wyborcze punkty, a jednocześnie nie powiedziała nic na tyle kontrowersyjnego, by wywołać burzę w Polsce. Teraz czas na pisanie w miarę poruszającego i w miarę roztropnego tekstu jej wystąpienia na Westerplatte.

Reklama
Reklama

W rocznicowym roku 2009 o przeszłości Niemców i Polaków warto powiedzieć coś naprawdę ważnego. Ale kiedy mówi się dla każdego coś miłego, szansę na to łatwo rozmienić na drobne.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/semka/2009/08/23/kanclerz-merkel-dla-kazdego-cos-milego/]Skomentuj[/link][/ramka]

Dziś, miesiąc przed kolejnymi wyborami do niemieckiego parlamentu, CDU przegania SPD w notowaniach różnicą aż 14 punktów procentowych. Wydawałoby się więc, że niemieccy chadecy nie muszą już drżeć o głosy ziomkostw. Jednak pani kanclerz karnie stawiła się na Dniu Stron Ojczystych.

W jej obecności szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach powtórzyła ulubione zarzuty – że pierwsze wypędzenia Niemców z Polski miały miejsce już po I wojnie, gdy z naszego kraju wygnano milion Niemców, czy że ślady planów wyrzucenia ludności niemieckiej z Czech sięgają XIX wieku. Zadeklarowała też, że po wyborach ona i sojusznicy wrócą do kwestii jej obecności w radzie "Widocznego znaku" mającego upamiętnić wojenne i powojenne wysiedlenia Niemców.

Reklama
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Tusk, Hołownia i samobójczy gen koalicji 15 października
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Komu właściwie nie udał się zamach stanu?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Fabryka Barlinka celem Kremla. Kto zapłaci za grę Trumpa z Putinem o Ukrainę
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Co ma Kaczyński, czego nie ma Tusk? I czy ma to Sikorski?
Materiał Promocyjny
Sprzedaż motocykli mocno się rozpędza
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kłamstwa Brauna o Auschwitz uderzają w polską rację stanu. Czy ten scenariusz pisano cyrylicą?
Reklama
Reklama