[b][link=http://blog.rp.pl/gociek/2009/09/07/czy-nadchodzi-szkolny-apartheid/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Miano szkoły A (najlepszej) otrzyma placówka, która spełnia wszystkie wymagania ministerstwa na bardzo wysokim poziomie. Szkołą E (najgorszą) będzie zaś ta, w której uczą kiepsko, z rodzicami nie współpracują, nie dbają o normy społeczne itd. Placówki z ogona będą musiały obiecać poprawę i przedstawić program naprawczy.
Kogo cieszy ta reforma? Na pewno urzędników, którzy będą się mogli pochwalić ładnymi tabelkami. Dyrektorzy szkół są mniej entuzjastyczni, obawiając się biurokratycznego horroru.
Najważniejsze jednak, jak zareagują rodzice i dzieci. Już dziś zdrowy duch rywalizacji często zamienia się w niezdrowy wyścig szczurów i wytykanie palcami tych z "kiepskiej szkoły", a rodzicielskie starania, by się dostać "do tego lepszego liceum", przekraczają granice normalnej troski i stają się obsesją.
Łatwo sobie wyobrazić, co się stanie, gdy nadambitni rodzice dostaną do rąk listę szkół z podziałem na nowe kategorie. Zamiast zapewnienia równych szans i warunków nauki skutkiem może być szkolny apartheid w ramach systemu edukacji publicznej. Bo przecież za chwilę się okaże, że na poprawę sytuacji w słabszych placówkach nie ma pieniędzy, że MEN nie ma wpływu, bo samorząd, bo kryzys, bo sześciolatki...